Swami Wiwekananda
Wykład wygłoszony w Londynie 5 listopada 1896r.
Katha-upaniszad, który poznaliśmy z poprzednich wykładów, powstał później niż Ćhandogja-upaniszad; język w nim jest nowocześniejszy i myśl jaśniej wyłożona. W upaniszadach najdawniejszych język jest archaiczny, jak w części Wed, złożonej z hymnów; trzeba niekiedy usuwać z nich wiele naleciałości, żeby dotrzeć do doktryn zasadniczych. Literatura poświęcona rytuałom, o której już wam mówiłem, a która stanowi drugą część Wed, wycisnęła piętno swe na tych starych upaniszadach, toteż ponad połowa z nich dotyczy rytuałów. Jednakże studiowanie tych starożytnych pism daje dużą korzyść, ponieważ można w nich prześledzić historię powstawania idei spirytualistycznych. W najnowszych idee te są powiązane ze sobą; na przykład w Bhagawadgicie, którą można uważać za utwór ostatni z szeregu upaniszadów, nie znajdujemy już ani śladu idei rytualistycznych. Gita jest – jak wspaniała wiązanka kwiatów – pełna idei spirytualistycznych, zebranych z upaniszadów. Ale z samej Gity nie można poznać rozwoju tych idei, nie da się dotrzeć do ich źródła. Do tego potrzebne jest, jak wielu to czyniło, studiowanie Wed.
Księgi te, Wedy, dzięki otaczającemu je – w oczach ludzi – nimbowi wielkiej świętości, uniknęły lepiej niż jakiekolwiek inne księgi na świecie – zniekształceń i przeinaczeń. Myśli wyrażone w nich zachowały się w formach najwyższych, jak i najniższych, zarówno w tym, co istotne, jak i w mało ważnym; są w nich pouczenia szlachetne i drobiazgi bez znaczenia – nienaruszone, bo nikt nie śmiał tego tknąć. Zjawiali się komentatorzy, którzy próbowali je wygładzić i wydobyć ze starych tekstów nowe cudne idee, z pospolitych zdań starali się wyczarować idee o duchowości, ale teksty pozostały i po dawnemu mogą służyć jako materiał do badań historycznych i do odkryć zdumiewających.
Wiemy, że w pismach świętych wszystkich religii czyniono zmiany, ażeby je przystosować do wzrastających miar duchowości; zmieniano słówko tu i tam, dopisywano nowe – i tak dalej, ciągle. Z literaturą wedyjską najprawdopodobniej tak nie postępowano, a jeżeli nawet mogło się tak zdarzać, to jednak śladów prawie nie znać. Mamy więc tę przewagę, że możemy poznawać myśli w zredagowaniu oryginalnym, w ich znaczeniu pierwotnym, śledzić ich rozwój, widzieć, jak z idei materialistycznych wyłaniają się coraz wyższe idee o duchowości, aż w wedancie osiągają punkt szczytowy. Są tam też opisy pewnych starych zwyczajów, które już nie pojawiają się w upaniszadach. Język jest czysty i łatwy do zapamiętania.
Autorzy tych ksiąg notowali w nich pewne myśli po prostu po to, żeby łatwiej zapamiętać zdarzenia, które traktowali jako powszechnie dobrze znane. W snutym opowiadaniu zwracają się do słuchaczy tak, jakby było oczywiste, że ci już wiedzą, o co chodzi. Sprawia to wielkie trudności, nie wiemy bowiem, jakie jest właściwie znaczenie niemal każdej z tych historii, ponieważ tradycja zaniknęła prawie całkowicie, a to, co z niej pozostało, jest bardzo wyolbrzymione. Dodawano wiele nowych interpretacji, tak że opowieści te, kiedy znalazły się w puranach, stały się już poematami lirycznymi.
Przy studiowaniu dziejów politycznych ras Wschodu rzuca się w oczy, że nie mogły one ścierpieć władzy absolutnej, że usiłowały zawsze sprzeciwić się władzy nad sobą jednego człowieka, kimkolwiek by był; dochodziły stopniowo do idei demokracji coraz wyższych, do coraz pełniejszych pomysłów ustroju dającego wolność fizyczną. I również w metafizyce Indii przejawiało się dokładnie to samo w rozwoju życia duchowego. Mnogość bogów ustąpiła miejsca jednemu Bogu wszechświata, a w upaniszadach zbuntowano się również przeciwko temu Bogu. Nie mogli znieść myśli, nie tylko, że szereg istot rządzi światem i wyznacza jego losy, lecz także nie godzili się na to, żeby miała być jedna osoba rządząca wszechświatem. To jest właśnie najbardziej znamienne! Idea ta rozwija się, aż dochodzi do apogeum, które widzimy na końcu niemal każdego z upaniszadów: jest to zdetronizowanie owego Boga wszechświata. Osobowość Boga rozsypuje się i pojawia się Bezosobowość. Bóg nie jest już osobą, nie jest już istotą ludzką – chociażby najbardziej wyszlachetnioną i wyolbrzymioną, rządzącą wszechświatem, On stał się zasadą wcieloną w każdą istotę, jest immanentny w całym wszechświecie. Otóż byłoby nielogiczne, gdyby po przejściu od Boga Osobowego do Boga Bezosobowego pozostawiło się człowieka jako tylko osobę. Zburzono więc człowieka osobowego i dano zamiast niego człowieka jako zasadę. Osoba jest zjawiskiem, fenomenem – zasada jest poza tym.
Tak więc widzimy jednocześnie rozpadanie się osobowości z dwóch stron, widzimy też przybliżanie się zasad: Bóg Osobowy zbliża się ku Bogu Bezosobowemu, człowiek osobowy zbliża się ku człowiekowi bezosobowemu. Potem idą stadia następne – splatanie się stopniowo dwóch linii dążących obok siebie: Boga Bezosobowego i drogi Człowieka Bezosobowego. Upaniszady są to etapy zbliżeń, zakończone ostatecznym stopieniem się obu linii w jedną; końcowe słowa każdej opowieści upaniaszadów brzmią: „TO jesteś Ty”. Jedna jest Wieczysta Zasada Szczęśliwości i ta Jedyna Zasada przejawia Siebie w całej tej różnorodności.
Potem przyszli filozofowie. Dzieło upaniszadów uległo jakby zatrzymaniu, filozofowie podjęli ciąg dalszy. Upaniszady posłużyły im jako ramy ogólne; wypełniali je szczegółami. Stanęli wobec wielu zagadnień. Przyjąwszy, że jest tylko Jedna Zasada Bezosobowa, przejawiająca Siebie w całej tej mnogości form, trafiamy na pytanie: „Jakże to się dzieje, że Jedyne staje się mnogością?” Jest to inny sposób postawienia starego pytania, które – w sformułowaniu naiwnym – rodzi się w sercu ludzkim jako poszukiwanie przyczyny zła i brzmi: „Dlaczego zło jest na świecie i jaka jest tego przyczyna?” Ale pytanie to jest teraz wysubtelnione w abstrakcję. Już nie od strony zmysłów zapytujemy, dlaczego jesteśmy nieszczęśliwi, lecz ze stanowiska filozofii: „Jakże to się dzieje, że Jedyna Zasada staje się mnogością?” Odpowiedź (już ją poznaliśmy), najlepsza odpowiedź, jaką dały Indie, jest zawarta w teorii o maji, teorii orzekającej, że w rzeczywistości Jedyne nie stało się mnogością, ponieważ w rzeczywistości nie straciło nic ze swej Istoty rzeczywistej. Mnogość jest tylko pozorna. Człowiek jest osobą tylko na pozór, w rzeczywistości zaś jest Istotą Bezosobową. Bóg tylko na pozór jest osobą, w rzeczywistości jest Istotą Bezosobową.
I w tej odpowiedzi są dwa kolejne stadia i orzeczenia filozofów są odmienne. Nie wszyscy filozofowie Indii przyjęli teorię maji; być może nawet większość jej nie przyjęła. Dualiści, wyznający dualizm dość prymitywny, nie chcieli w ogóle słyszeć tego pytania i starali się tłumić je w zarodku: „Nie macie prawa – mówili – stawiania takiego pytania, takiego zagadnienia i żądania wyjaśnień; jest to po prostu wola boska i powinniśmy poddać się jej bez szemrania. Dusza ludzka nie jest wolna, wszystko jest przeznaczeniem, a my powinniśmy czynić, co nam przypadło, przyjmować radości i cierpienia bez sprzeciwu, bo za sprzeciw spadną kary jeszcze większe. Skąd o tym wiemy? Tak mówią Wedy”. Ci dualiści mają swe teksty oraz ich interpretacje i chcą narzucić je innym.
Są inni, którzy – nie przyjąwszy teorii o maji – stanęli w pół drogi. Ci mówią, że całość dzieła stworzenia stanowi – rzec można – ciało Boga. Bóg jest duszą wszystkich dusz i całości przyrody. Zacieśnienie się dusz indywidualnych w poszczególne osobowości jest skutkiem złych czynów. Kiedy człowiek popełnia złe czyny, dusza jego zaczyna się kurczyć, moc jej słabnie i maleje dopóki dusza nie zacznie spełniać dobrych uczynków, wtedy rozprzestrzenia się na nowo. Jest to idea wspólna wszystkim chyba systematom w Indiach, a sądzę, że również wszystkim na świecie, czy zdają sobie z tego sprawę, czy nie, a nazwę to ideą boskości człowieka. Nie ma świecie systematu filozofii, nie ma prawdziwej religii, która nie twierdziłaby, że dusza ludzka, jakakolwiek będzie, bez względu na to, jak ułoży swój stosunek do Boga, jest w istocie swej czysta i doskonała; idea ta bywa wyrażana w obrazach mitologii, w przenośniach, w sformułowaniach filozofii. Rzeczywistą naturą duszy jest moc i szczęśliwość, a nie słabość i cierpienie.
W taki czy inny sposób cierpienie to zjawiło się. Prostackie systematy mogą je nazywać złem uosobionym, bądź diabłem albo Arymanem[1], ażeby wyjaśnić, skąd się wzięło. Inne systematy usiłują stopić Boga i diabła w jedną istność, czyniącą jednych nieszczęśliwymi, innych uszczęśliwiającą, absolutnie bez jakiejkolwiek racji. Jeszcze inne – głębsze – wprowadzają teorię maji – i tak dalej. Jest w tym jednak pewien fakt wyróżniający się wyraźnie i tym powinniśmy się zająć. Przede wszystkim te idee i systematy filozofii są tylko gimnastyką umysłu, ćwiczeniami intelektu. Wielka idea, według mnie całkiem jasna, górująca nad zwałami przesądów wszystkich krajów i wszystkich religii, jest to świetlana idea boskości człowieka, wieszcząca, że boskość jest naszą istotną naturą.
Wszystko inne są to tylko nawarstwienia na naturze boskiej – tak mówi wedanta. Pod nawarstwieniami natura boska nie zamiera nigdy. W istotach najbardziej upadłych, jak i w najwyższych świętych jest zawsze obecna. Trzeba ją wezwać, aby się ukazała, a wykona pracę niezbędną do pojawienia się. Powinniśmy wzywać, a przejawi się. Ongi ludzie wiedzieli, że ogień ukrywa się w krzemieniu i suchym drewnie, ale że potrzebne jest też tarcie, żeby się ukazał. Podobnie ów ogień wolności i czystości jest własną naturą każdego z nas, nie jest tylko cechą, bo cechę można nabyć, a więc można ją też utracić.
Dusza jest jednią z Wolnością, jednią z Bytem, jednią ze Świadomością. Sat-Cit-Ananda = Istnienie-Świadomość-Szczęśliwość Absolutne są naturą duszy, jej dziedzictwem. Wszystko, co widzimy jest jej wyrażaniem się i Ona przejawia się bądź promienniej, bądź ciemniej. I śmierć też jest przejawieniem tego Bytu Rzeczywistego. Narodziny i śmierć, życie i zamieranie, zanikanie i odradzanie się – są to wszystko przejawienia tej Jedni. Tak też poznanie, przejawiające się różnie, to jako niewiedza, to jako wiedza, jest przejawianiem się tej samej Cit, istoty Świadomości; są w tym tylko różnice stopni, a nie natury. Różnica świadomości najmarniejszej poczwarki, pełzającej u naszych stóp i świadomość geniusza największego, jakiego świat może wydać, polega na stopniu, nie na naturze. Myśliciel wedantysta śmie twierdzić, że radości tego świata, chociażby najbardziej wynaturzone, nie są niczym innym, jak przejawami tej Jedynej Szczęśliwości Boskiej, Istoty Duszy.
Jest to – według mnie – główna idea wedanty, a sądzę też, że zawarta jest we wszystkich religiach. Nie znalazłem jeszcze religii bez niej. Jest to wielka idea uniwersalna, którą odnajduje się we wszystkich. Weźmy np. Biblię. Ona mówi, w alegorii, że Adam, pierwszy człowiek, był czysty, a czystość tę później zmąciły jego złe czyny. Jest to wyraźnym dowodem, że człowiekowi pierwotnemu przypisywano naturę doskonałą. Skazy, słabości są obcymi naleciałościami, nawarstwiającymi się na tej naturze. Dzieje późniejsze religii chrześcijańskiej wskazują, że uważano za możliwe, a nawet pewne, powracanie do stanu poprzedniego. Takie są całe dzieje biblijne Starego i Nowego Testamentu. To samo jest u muzułmanów; ci wierzą w Adama i czystość jego, a także w to, że Mahomet otworzył drogę do odzyskania stanu utraconego. To samo jest u buddystów. Ci wierzą w nirwanę, stan istnienia poza światem względnym. Jest to tym samym, co wedantyści nazywają brahmanem, a cały systemat buddyjski oparty jest na idei powrotu do utraconego stanu nirwany.
W każdym systemacie odnajdujemy doktrynę, że nie można otrzymać niczego innego, jak tylko to, co do nas już należy. Nie spodziewajcie się niczego od nikogo na tym świecie. Macie tylko odzyskać swe dziedzictwo, jak to wyraził w sposób poetycki pewien wielki filozof wedanty w tytule jednej ze swych książek: „Dosięgnąć królestwa, które jest nasze”. To królestwo należy do nas; utraciliśmy je i powinniśmy je odzyskać. Majawadin natomiast mówi, że utrata tego królestwa jest złudzeniem, halucynacją, że nigdy go nie utraciliśmy. Oto cała różnica.
Chociaż wszystkie systematy zgodnie twierdza, że królestwo to było nasze i że je utraciliśmy, to jednak doradzają odmienne sposoby odzyskania go. Jedni mówią, że w tym celu trzeba celebrować specjalne obrzędy, ofiarować pewne sumy pieniędzy wskazanym przez nie bożkom, odżywiać się specjalnie i stosować się do ściśle określonego trybu życia. Inni zapewniają, że trzeba lamentować, umartwiać się i błagać o przebaczenie Istotę, przebywającą poza przyrodą. Jeszcze inni mówią, że wystarczy kochać taką Istotę z całego serca. Wszystkie te tak odmienne rady są w upaniszadach; dowiecie się o tym z dalszego ciągu. Ale ostatnia i najdonioślejsza rada mówi, że nie ma najmniejszej potrzeby skamłania! Wcale nie jest potrzebne bicie pokłonów przy ceremoniałach, nie jest potrzebne wynajdywanie sposobów odzyskania królestwa, bo nigdy go nie utraciliśmy. Po co nadal szukać tego, czego się nie straciło? Już jesteście czyści, już jesteście wolni. Jeżeli myślicie, że jesteście wolni, stajecie się wolni w tejże chwili, jeżeli myślicie, że jesteście w więzach, pozostajecie w nich.
Jest to twierdzenie bardzo śmiałe. Te myśli – być może – przerażają was obecnie, jednakże kiedy rozważycie je i zastosujecie we własnym życiu, dojdziecie do przekonania, że prawdą jest to, co wam teraz mówię. Przypuśćmy, że wolność nie leży w waszej naturze, w takim razie nie byłoby w ogóle żadnego środka do uczynienia was wolnymi. Jeżeli przyjmiemy założenie, że byliście wolni, ale w jakiś sposób utraciliście wolność, byłoby to dowodem, że od początku nie byliście wolni; cóż zdołałoby pozbawić was tej wolności? To, co jest niepodległe, nie może być uczynione podległym; dla rzeczywiście niezależnego zależność jest stanem halucynacji.
Którą z tych dwóch tez wybierzecie? Jeżeli powiecie, że dusza z własnej natury jest czysta i wolna, wynika z tego, że nic we wszechświecie nie może jej skrępować ani ograniczyć. Jeżeli jednak jest coś w przyrodzie, co mogłoby stać się więzami duszy, wynikałoby z tego, że dusza nie była wolna i gdybyście twierdzili, że była wolna, bylibyście w błędzie. Jeżeli więc istnieje dla was możliwość osiągnięcia wolności, wynika z tego bezsprzecznie wniosek, że dusza z natury swej jest wolna. Nie może być inaczej.
Wolność oznacza niezależność od wszystkiego, co jest poza jestestwem wolnym, to zaś znaczy, że nic poza duszą nie może względem niej wystąpić w roli przyczyny. Dusza nie ma przyczyny – z tego oto wypływają wszystkie wielkie idee.
Nie możecie udowodnić nieśmiertelności duszy nie przyjąwszy, że jest ona z natury swej wolna, czyli inaczej – że nic na nią nie może działać z zewnątrz. Śmierć jest skutkiem działania przyczyny zewnętrznej: wypijam truciznę i umieram; w takim przypadku na ciało moje działa coś zewnętrznego, trucizna. Ale jeżeli prawdą jest, że dusza jest wolna, to nic jej nie może dosięgnąć i ona nie może nigdy umrzeć. Wolność, nieśmiertelność, szczęśliwość duszy są poza zasięgiem prawa przyczynowości, poza zasięgiem działania maji.
Którą z dwóch tez przyjmiecie? Musicie jedną lub drugą uznać za miraż. Ja stanowczo przyjmuję pierwszą; jest to bardziej zgodne z tym, co czuję i z mymi dążeniami. Jestem najzupełniej świadomy tego, że jestem wolny z natury i nie dopuszczam myśli, żeby niewola mogła być prawdziwa, a wolność złudą.
Dyskusje na ten temat trwają we wszystkich kierunkach filozofii, w takiej czy innej formie. Podejmowane jest to również w filozofii najnowszej. Są dwa systematy. Jeden mówi, że duszy nie ma, że samo pojęcie duszy jest złudzeniem, powstającym w wyniku powtarzającego się ruchu cząsteczek materii, tworzących kombinacje, które nazywamy ciałem lub mózgiem; że wrażenie wolności jest skutkiem wibracji, ruchu, ciągłego przesuwania się tych cząsteczek. Są sekty buddyjskie podtrzymujące tę tezę i objaśniające ją na przykładzie zjawiska koła świetlnego, widzianego przy szybkim obracaniu pochodnią; koło widziane nie istnieje w rzeczywistości, to tylko pochodnia zmienia ciągle miejsce. Tak samo – mówią oni – jesteśmy wiązkami małych cząsteczek, których szybkie wirowanie wywołuje złudzenie ciągłości duszy. Zwolennicy innego systematu mówią, że przy szybkiej częstotliwości zmian myśli powstaje inne złudzenie – istnienie materii, która przecież nie ma bytu realnego. Jak więc widzimy, jedni utrzymują, że umysł jest złudzeniem, inni – że materia. Które stanowisko zajmujecie?
Oczywiście stajemy po stronie psychiki, odrzucimy materię. W obu przypadkach argumenty są takie same, ale nieco mocniejsze są racje po stronie psychiki, bo nikt jeszcze nie widział samej materii. Możemy tylko odczuwać samych siebie. Nie znałem dotychczas osoby, która mogłaby czuciem poznać materię poza sobą. Nikt nie zdoła wyskoczyć poza siebie. Toteż argumentacja jest nieco solidniejsza po stronie obrońców psychiki. Po drugie – teoria duszy objaśnia wszechświat, tego zaś materializm nie daje. Dlatego też objaśnienia dawane przez materializm nie są logiczne. Jeżeli wydobędziecie ze wszystkich filozofii treść najistotniejszą i zanalizujecie ją, okaże się, że w każdej z nich sprowadza się ona do jednej z powyższych dwóch tez. Odnajdujemy tu więc, tylko w formie bardziej skomplikowanej, bardziej filozoficznej, to samo zagadnienie czystości naturalnej i wolności. Jedni widzą złudzenie w tym, drudzy w czym innym. Oczywiście stajemy po stronie wierzących, że niewola nasza jest pozorna i branie jej za stan rzeczywisty jest błędem.
Wedanta twierdzi, że nie jesteśmy niewolnikami, lecz jesteśmy wolni. A nawet jeszcze więcej: niebezpieczeństwem jest mówienie lub myślenie, że jesteśmy skrępowani; jest to błąd, jest to autosugestia. Kiedy mówicie „Jestem w więzach, jestem słaby, opuszczony” – biada wam! Zakuwacie się w jeszcze cięższe kajdany. Nie mówcie tego, nie myślcie tak. Opowiadano mi o człowieku, pustelniku leśnym, który powtarzał we dnie i w nocy: Śiwo ‘ham („Jestem pełen szczęśliwości”). Kiedy pochwycił go tygrys i unosił, on powtarzał to samo; ludzie widzieli to i słyszeli spoza rzeki, nawet w paszczy tygrysa. Jest wielu takich ludzi jak on. Są błogosławiący zabijających ich wrogów: „Ja jestem Nim, jesteś Nim i ty także. Jestem czysty i doskonały i wszyscy moim wrogowie też są tacy. Ty jesteś Nim i ja także!” – Taka jest postawa mocy.
Ale również w religii dualistów są rzeczy wielkie i przecudne: wspaniała jest idea Boga Osobowego, oddzielonego od Przyrody, Boga, którego czcimy i kochamy. Idea ta działa niekiedy silnie uciszająco, daje spokój. Ale wedanta ostrzega, że wynik takiego uciszenia jest nieco podobny do działania narkotyku, nie jest zupełnie naturalny. Ostatecznie to nas osłabia, a przecież świat dzisiejszy potrzebuje więcej niż kiedykolwiek mocy. Wedanta mówi, że słabość jest przyczyną wszystkich nieszczęść na świecie. Słabość jest jedyną przyczyną cierpienia. Stajemy się nieszczęśliwi, ponieważ jesteśmy słabi. Kłamiemy, kradniemy, zabijamy i popełniamy inne zbrodnie i występki, ponieważ jesteśmy słabi. Cierpimy, bo jesteśmy słabi. Umieramy, bo jesteśmy słabi. Tam, gdzie nie ma niczego, co by nas pozbawiało sił, nie ma śmierci ni bólu. Złuda sprawia, że stajemy się nieszczęśliwi. Zrzeknijmy się złudy, wszystko to zniknie. Jest to, zaprawdę, proste i jasne. Poprzez wszystkie dyskusje filozoficzne i akrobatyczną gimnastykę mentalną docieramy do owej idei religijnej, jedynej, najprostszej w świecie.
Monistyczna wedanta jest najprostszą formą, w jakiej można ukazać prawdę. Przy szerzeniu dualizmu popełniano – w Indiach i gdzie indziej – wielki błąd: nie przewidziano skutków końcowych. Widziano tylko drogę dojścia, która rzeczywiście nie jest łatwa. Wielu niepokoiły te straszliwe dla nich twierdzenia filozoficzne i logiczne, toteż byli zdania, że czegoś takiego nie można głosić powszechnie ani zastosować w życiu codziennym, bo taka filozofia stwarzałaby ryzyko rozluźnienia obyczajów.
Wcale nie wierzę, żeby idee monistyczne gdyby je głoszono po świecie, miały doprowadzać do niemoralności i słabości. Przeciwnie – mam podstawy do wierzenia, że idee te są jedynym lekiem, nadającym się do stosowania. Jeżeli prawda jest w nich, po co dawać ludziom do picia wodę zatęchłą, kiedy tuż obok płynie czysty ożywczy strumień? Jeżeli prawda jest w nich, jeżeli wszyscy jesteśmy czyści, czemu nie mielibyśmy nauczać tego, mówić o tym wszystkim na świecie zaraz teraz, od dzisiaj? Dlaczego nie mamy wołać o tym głosem grzmiącym do każdego przybywającego na świat, do świętych i grzeszników, mężczyzn, kobiet i dzieci, do królów i zamiataczy ulic?
Zdaje się nam obecnie, że jest to wielkie, bardzo trudne przedsięwzięcie; wielu uważa to po prostu za absolutnie miażdżące, ale powodem tego jest przesąd, jedynie przesąd. Odżywiając się pokarmami złymi i niestrawnymi, bądź skąpiąc sobie żywności dojdziemy tylko do tego, że wcale nie będziemy umieli odżywiać się należycie. Od dzieciństwa musimy wciąż wysłuchiwać gadania o słabości. Słyszymy od wielu osób, że nie wierzą w zjawy, ale bardzo nieliczni nie poczują dreszczyku, kiedy znajdą się w ciemności. Jest to po prostu przesąd. I tak jest ze wszystkimi przesądami religijnymi. Tu, w tym kraju, są ludzie, którzy, kiedy im mówię, że nie ma diabła, uważają, że to pozbawia podstaw religię. Wielu mnie pytało, jak może istnieć religia bez diabła. Jak mogłaby istnieć religia bez kogoś, kto jest nam przewodnikiem? Jak moglibyśmy żyć bez kogoś, kto nami rządzi? Chcemy być tak traktowani, bo przywykliśmy do tego. Nie czujemy się szczęśliwi, jeżeli nie spodziewamy się, że ktoś będzie gderał na nas codziennie. Wciąż ten sam przesąd!
Ale – chociażby to zdawało nam się dzisiaj straszliwe – nadejdzie dzień, kiedy spojrzymy na siebie wstecz, jacy jesteśmy, kiedy roześmiejemy się ze wszystkich przesądów, maskujących duszę czystą i wieczną, kiedy zaczniemy powtarzać radośnie, z poczuciem prawdy, z mocą: „Jestem wolny, jestem wolny i zawsze będę wolny!”
Ta idea monistyczna wyłoniła się z wedanty i jest to jedyna idea zasługująca na żywot wieczny! Pisma święte mogą zniknąć jutro. Mało jest ważne, czy ta idea rozbłysła najpierw w umysłach Hebrajczyków czy w umysłach mieszkańców krain podbiegunowych. Bo jest to prawdą, a prawda jest wieczna, prawda sama uczy nas, że nie jest wyłączną własnością jakiejś jednostki ani jednego narodu. Ludzie, zwierzęta i bogowie otrzymują jednako tę jedyną prawdę. Oby ją otrzymali wszyscy! Po co życie ma być nędzne? Po co pozostawiać ludzi grzęznących w różne przesądy? Gdyby to skłoniło dwudziestu do porzucenia przesądów, chętnie oddałbym dziesięć tysięcy żywotów. Kiedy mówicie tę prawdę ludziom, przerażacie ich; i to nie tylko w tym kraju, lecz także w ojczyźnie tej prawdy. Ludzie mówią: „To jest prawda dla sanjasinów, zrzekających się świata i żyjących w lasach; dla nich jest to dobre. Ale my, ludzie rodzinni, musimy odczuwać pewien lęk, nam potrzebne są ceremoniały”.
Idee dualistyczne panowały nad światem wystarczająco długo i widzimy tego skutki. Czemu by nie spróbować nowego doświadczenia? Wiele, zapewne wiele potrzeba będzie stuleci, żeby wszystkie umysły przyjęły monizm, ale czemu nie zacząć teraz? Jeżeli przekazaliśmy prawdę zaledwie dwudziestu ludziom w ciągu swego życia, dokonaliśmy pięknego dzieła.
Idea przeciwstawiana często monizmowi brzmi jak zarzut: Łatwo jest mówić piękne słowa „Jestem Czysty, jestem Szczęśliwy”, ale nie mogę tego ciągle przejawiać w swym życiu. – Tak, to prawda – ideał zawsze jest trudny. Każde dziecko przychodzące na świat widzi niebo wysoko i daleko nad sobą, ale czy dlatego mamy nie spoglądać na niebo? Czy wszystko potoczy się lepiej, jeżeli ugrzęźniemy w przesądach? Jeżeli nie możemy znaleźć nektaru, czy polepszymy stan rzeczy pijąc truciznę? Nie możemy natychmiast osiągnąć prawdy, ale czy wobec tego pomoże nam w czymkolwiek pogrążanie się w ciemności, poprzestawanie na przesądach i słabości?
Nie występuję z zarzutami przeciwko wielu formom dualizmu, większość z nich lubię, ale potępiam każdą formę nauczania, wpajającą słabość. Każdej osobie ćwiczącej się fizycznie, umysłowo lub duchowo, mężczyźnie, kobiecie czy dziecku stawiam pytanie: „Czy jesteście silni?” Albowiem tylko prawda daje siłę. Wiem, że tylko prawda daje życie i że nic nie da nam sił, tylko dążenie ku rzeczywistości, i że nikt nie osiągnie poznania prawdy, zanim nie stanie się silny. Natomiast każdy systemat, który osłabia umysł, otępia, skłania do pożądania cudowności, tajemniczości, do przesądów, jest zgubny w skutkach; toteż nie lubię tego. Te systematy nie dają niczego dobrego, wtrącają umysły w stan chorobliwy, osłabiają je tak, że one stają się niezdolne do przyjęcia prawdy, a nawet w ogóle do życia. Siła jest rzeczą bezwzględnie konieczną. Moc jest lekiem przeciw chorobie nękającej świat. Siła jest potrzebna biedakom tyranizowanym przez bogaczy, potrzebna analfabetom uciskanym przez oświeconych, potrzebna jest do obrony grzeszników, prześladowanych przez innych grzeszników. A nic nie daje tyle siły, nic nie pobudza tak do życia, jak właśnie ta idea monizmu.
Nic nie pobudzi nas do pracowania tak dobrze, do dawania z siebie wszystkiego najlepszego i najwznioślejszego, jak to odczuwanie, że cała odpowiedzialność spada na nas samych. Rzucam wam wszystkim wyzwanie: Co uczynicie, jeżeli położą wam na ręce małe niemowlę? Całe wasze życie przemieni się od razu. Kimkolwiek jesteście, musicie wyrzec się na pewien czas wszelkiego egoizmu. Myśli przestępcze opuszczą was, kiedy poddacie się tej odpowiedzialności; cały wasz charakter przemieni się. Tak samo, kiedy całą odpowiedzialność ponosimy sami, dajemy z siebie wszystko najlepsze i najszlachetniejsze: kiedy nie mamy kogo się uczepić – ani diabła do przeklinania go, ani Boga Osobowego do obarczania go naszymi kłopotami; skoro pozostajemy najzupełniej sami ze swą odpowiedzialnością; wówczas pokazujemy siebie w najlepszym świetle. Jestem odpowiedzialny za swój los. Ja sam jestem sprawcą swego dobra, ja sam wyrządzam sobie zło. Jestem Czysty i Szczęśliwy. Powinniśmy odpędzać wszystkie myśli przeciwne temu.
„Nie znam śmierci ani lęku, nie wiąże mnie ani kasta, ani wyznanie, nie mam ani ojca, ani matki, ani rodu, ani przyjaciela, ani wroga, ponieważ jestem Bytem, Świadomością i Szczęśliwością Absolutnymi; jestem Szczęśliwy, jestem Szczęśliwy.
Nie jestem w więzach cnoty ani występku, ani używania życia, ani niedoli. Pielgrzymki, księgi i obrzędy nie mają nade mną mocy. Nie czuję nigdy głodu ni pragnienia, to ciało nie jest moje, nie ulegam przesądom ani niemocy obezwładniającej ciało.
Jestem Istnieniem, Poznaniem i Szczęśliwością Absolutnymi.
Jestem Szczęśliwy, Jestem Błogosławiony”.
Taka jest – rzecze wedanta – jedyna modlitwa, którą powinniśmy powtarzać. Jest to jedyny sposób dojścia do celu: mówić sobie i wszystkim, że wszyscy jesteśmy – w istocie swej – boscy. W miarę powtarzania moc się zjawia. Wahający się z początku staje się coraz pewniejszy, natchnienie ogarnia go, aż prawda zawładnie sercem, krąży w arteriach, przenika całe ciało. Złudzenie znika, w miarę jak światłość staje się coraz promienniejsza, powłoki niewiedzy topnieją jedne po drugich, a potem nadejdzie dzień, w którym reszta osłon rozwieje się i rozbłyśnie jedyne SŁOŃCE.
[1] Aryman lub Ahriman (od staroirańskiego, awestyjskiego Angra Mainju, Angra Mainyu) – to bóg ciemności, demonów, uosobienie zła w mazdaizmie i zoroastryzmie (przyp.red).