O możliwości współdziałania osób poszukujących prawdy ostatecznej

Tadeusz Głodowski

Kto poszukuje Prawdy szczerze, bez oszukiwania samego siebie, musi odrzucić wszystkie dogmaty i wyjść poza ramy organizacyjne wszystkich wyznań.

Kto poszukuje Prawdy, musi być odważny i nie ufać dotychczasowym drogowskazom, bo wszak przez to poddałby się cudzej woli, a musi być wolny, żeby mógł świadomie wybierać według własnego rozeznania.

Kto pragnie dojść do Prawdy, osiągnąć poznanie Istoty Życia w sobie i w całym wszechświecie, musi być posłuszny tylko tej wewnętrznej tęsknocie do znalezienia Jedynego Skarbu.

Rozważcie, przyjaciele: w wielkich liczebnie wyznaniach chrześcijańskich ludzie wciągani w szeregi funkcjonariuszy, składają jako pierwsze ślubowanie przysięgę posłuszeństwa, w lamaizmie tybetańskim pierwsze ślubowanie zobowiązuje wewnętrznie tylko do wysyłania z siebie nieustannie życzenia dobra wszystkim istotom. Nie wyolbrzymiam lamaizmu, daję tu tylko porównanie.

Kto mówi: Nie ma Boga, ten posuwa się o krok naprzód, bo zauważył, że takiego Boga, jakiego sobie dotychczas wyobrażał, nie może już uznawać za Boga, że to mu nie wystarcza. Ważny jest drugi krok: postawienie na pustym miejscu czegoś nowego. Musi coś być na tym miejscu, ono nigdy nie jest zupełnie puste.

Egoista, człowiek płytki, po odrzuceniu prostackiej wiary w Boga Osobowego, przystosowuje się do otoczenia – albo jako niewierzący, a posłuszny tylko (z musu) prawu i normom moralnym, narzucanym mu przez nakazy urzędowe, albo trzyma się zewnętrznie „wiary przodków”, czyli wyznania, w którym go wychowano.

Człowiek głębszy, odrzucający wiarę w Boga Osobowego, zadaje sobie pytania metafizyczne, które „tkwią z człowieku, jak ukryty kościec i dają znać o sobie w chwilach ważnych, na zakrętach życia”. Jeżeli szczerze pragnie znaleźć odpowiedź na te pytania, musi zająć się „metafizyką doświadczalną” (tak to nazwał myśliciel polski, Edward Abramowski).

Metafizyka doświadczalna polega nie na układaniu łamigłówek z pojęć rozumowych, lecz na ostrożnym poznawaniu własnej świadomości, własnego „ja”. Żeby do niej przystąpić, trzeba oczyścić umysł ze wszystkich przesądów.

Jedynym środkiem pomocniczym jest poznawanie metod postępowania tych poprzedników, którzy wytyczyli drogi własne również doświadczalnego zbliżania się ku Prawdzie Rzeczywistości.

Jakich znamy poprzedników, którzy własnym przeżyciem doszli do poznania Prawdy i zjednoczyli się z Bezgranicznym JA, ze Świadomością Kosmiczną? Był nim Jezus z Nazaretu. Ale czy Go znamy? Spowili Jego osobowość ziemską w mity, zaczerpnięte z dawnych religii nadśródziemnomorskich, a z okruchów jego nauk przesianych i wyjałowionych, aby nie raziły zamożnych, uczynili „chrześcijaństwo”, pełne magii rodem z Egiptu, zafałszowane od początku, a z Jezusem połączone zaledwie kultem Jego imienia.

Chrześcijaństwo, zwyrodniałe w wielkie organizacje polityczne, zamienione w przedsiębiorstwa, nawracające ogniem i mieczem opornych, zamykało swym wyznawcom  inne drogi dogmatem, że Jezus jest „jedynym synem bożym” i samym Bogiem. Inna religia semicka, islam, podobnie ogłosiła swego proroka jako jedynego wysłańca Boga, lecz już nie utożsamianego z Bogiem.

Kto pragnie zająć się „metafizyką doświadczalną”, aby osiągnąć bezpośrednie poznanie Istoty Życia, inaczej to nazywając – Prawdy Ostatecznej, niewiele skorzysta, jeżeli ograniczy się do poszukiwania wskazań w znanych czterech ewangeliach. Może sięgnąć do ewangelii apokryficznych, których ułamki, a z jednej nawet całość – przetrwały w ukryciu do naszych dni, ale i to nie wystarczy do jasnego wytyczenia drogi.

Wielkich Nauczycieli było wielu. Budda historyczny, Gautama, pouczał, że przed nim było już dwudziestu czterech „Przebudzonych”, którzy za życia ziemskiego weszli w dalsze wymiary świata, poza trzy znane nam pospolicie i otwierali ludziom drogę poznania szerszej rzeczywistości.

Kiedy sięgam ku wiadomościom o Wielkich Nauczycielach ludzkości, żeby zdobyć drogowskazy, trafiam z konieczności na pośredników – na ludzi bądź na pisma, na osoby pojedyncze lub organizacje. Szukam pomocy, współdziałania, nie poddam się rozkazom. Chodzi wszak o wyzwolenie z bytowania w ciele zwierzęcym, stanie się czymś więcej niż człowiekiem, ograniczonym przez to ciało. Dopóki będę spełniał cudze rozkazy, nie wydostanę się z topieli. Chcę dobrowolnie wyjść poza tę naszą zaczarowaną sferę „świata materialnego”, w którym każdy sam cierpi i każdym swym tchnieniem zadaje innym cierpienia”. O to chodzi!

Czy mogę spotkać Wielkiego Nauczyciela? Jestem pewien, że tak, ale nie spotkam dopóki tkwię w ciele i w obecnej chwili, według zwykłej miary czasu. Czy muszę więc wyjść poza czas i przestrzeń? Tak! A że jest to możliwe, mówią o tym prawdziwi „wiedzący”. W każdym kraju, wśród każdego narodu i w każdej epoce są tacy wiedzący, znający drogę.

Wiedzącym nazywam człowieka, który przeżył stan Wielkiej Jedni z Życiem Nieskończonym. Pozostaje nadal w życiu codziennym szarym człowiekiem i wcale nie wyróżnia się, ani nie posługuje się mocami nadnaturalnymi. Odróżnia jednak zawsze prawdziwych nauczycieli od fałszerzy prawdy. Gotów jest służyć pomocą, ale nie przemawia ex catedre. Zna swoją małość wobec Ogromu Życia, zna też nieśmiertelność wszystkich nas – pyłków słonecznych, skazanych na przemianę w słońce.

Z bliskich nam w czasie i w przestrzeni był takim wiedzącym Roman Rostworowski. Zostawił utwory w formie mowy wiązanej, proste, lecz o treści najgłębszej ezoterycznie (szczególnie kilka z ostatnich lat życia, zakończonego w 1954r.). Za najwyższe osiągnięcie duchowe ludzkości uznał Adwajtę[1] i ku niej starał się zwracać przyjaciół.

Ten to już nieobecny wśród nas ciałem przyjaciel współdziała z nami przez swe wiersze. Najcenniejsze z nich nie były nigdzie drukowane. Udostępniając je swemu otoczeniu, współdziałamy w dobrej sprawie.

Roman Rostworowski był człowiekiem wielkiej pogody ducha, pomimo uwikłania przez los w niestanne kłopoty. Wyrastał ponad otoczenie i ponad siebie samego, tego z dni poprzednich, nawet dosłownie z dnia wczorajszego, toteż nie złamały go żadne ciosy ani usiłowania złośliwego poniżania; przyjmował przyśpieszone spłacanie długów karmy jako skutki własnych zapomnianych czynów, bez biadań, a z uśmiechem wyrozumiałości.

Adwajta-wedanta jest najwyższym szczytem osiągnięć duchowych ludzkości – stwierdzał to nie tylko Roman Rostworowski, lecz także inni wiedzący. Wyznania religijne są wobec niej jak przedszkola, w których maluchy prowadzone są za rękę i stawiają pierwsze kroki. Ale o Adwajcie nie można mówić człowiekowi, który potrzebuje niańki i bajeczek-mitów, żeby czuł się bezpieczny i szczęśliwy, a także karcenia rózgą i straszenia ogniem wieczystym.

Gdy Romanowi Rostworowskiemu odczytywano i zachwalano pisma i statuty różnych sekt – a byłem tego świadkiem – śmiał się dobrotliwie i wielce uradowany zapewniał: „Wam się to bardzo przyda!” A na próby przystania do sekty odpowiadał: „Minąłem dawno tę stację, po cóż miałbym zawracać?”

Zatrzymałem się dłużej przy postaci czcigodnego przyjaciela Romana Rostworowskiego, bo jest godny naśladownictwa i wielka szkoda, że go już nie ma wśród nas. Ale mamy wzór: – Nie zawracać ku mitom! Liczyć tylko na własne siły i na własne przeżycie. Znaleźć oparcie w sobie, a nie w dogmatach czyichkolwiek.

„Nikt, kto czerpie korzyści z tego, co wie, nie jest apta”. Są to słowa Wiwekanandy, wypowiedziane jako ostrzeżenie: słowo apta oznacza tu człowieka czystego, bezinteresownego, idącego już o własnych siłach Ścieżką. Korzyść oznacza nie tylko zyski materialne, lecz także sławę, uznanie, wywyższanie się. Są znani autorzy nie wolni od pychy; czy mogą być czyste ich dzieła? – Znachorzy, ludzie zarobkujący wróżbiarstwem, astrologią, grzęznący (nawet bez chlubienia się tym) w zabawianiu się zjawami z astralu, nie są wolni, toteż nie powinni uczestniczyć w zgromadzeniach medytacyjnych grupy przyjaciół.

Zgromadzenie medytacyjne musi być czyste! Jeden obcy rozstroi całość, obcym zaś jest zawsze człowiek nie umiejący władać sobą. Każde spotkanie przyjaciół – czynnych ezoteryków – powinno być w pewnej swej części wspólną „medytacją”.

Zebrania otwarte, na które mogą być zaproszeni początkujący, powinny być wypełnione głównie pogadanką na wybrany temat. Poprowadzenie takiego zebrania jest sztuką, której nauczyć się powinien każdy z grupy sztabowej; chodzi o uniknięcie „lenistwa ducha” i nie powierzanie wszystkiego wciąż jednostce najchętniej słuchanej oraz o łagodzenie tarć podczas dyskusji. Kwakrzy radzą sobie wyznaczaniem „moderatora”, który w chwilach krytycznych wstaje i gestem (bez słów) zarządza kilkominutową ciszę; do takiego wpadania z nagła w kontemplację potrzebna jest wielka kultura towarzyska, osoba zaś „moderatora” musi być bardzo taktowna, a przy tym bez mrożącej ponurości. Taki tryb postępowania zadziwi z pewnością wielu nowicjuszy, ale może też podziałać wychowawczo.

Do uciszenia emocji oraz nastrojenia obecnych tak, żeby umieli skupić się na zadanym im temacie przydaje się zawsze muzyka. Jak nią operować, to już zależy od talentu podejmującego się zastosować ją przyjaciela. Często przyda się podkreślenie chwil zmian lub rozładowań niewielu dźwiękami, nie chodzi bowiem o koncert, który można urządzić później, osobno.

Korzystanie ze słów Wielkich Nauczycieli ma nas wprowadzić na Drogę. Słowa te nie powinny stać się zaklęciami magicznymi, jak to jest w praktyce w wyznaniach. Nie ma sztucznych środków uszlachetniających. Człowiek ufający magii pozostanie przez całe życie początkującym, bo spodziewa się, że znajdzie hasło otwierające Sezam cudowności, że wejdzie żywcem do nieba! Pomylił się, biedaczysko, nie dowierzał prawdzie, że tylko przez otwarte serce własne, miłujące nawet mrówki, dostanie się na łąki Nieskończoności.

Wielu poszukujących, dopóki są nowicjuszami, przypuszcza, że potrzebne jest spotkanie się bezpośrednio z Wielkim Nauczycielem albo co najmniej z wiedzącym. Sprawa byłaby więc rozwiązana, gdyby każde koło przyjaciół miało wśród siebie „wiedzącego”. Byłoby to przydatne, ale nie dla każdego, bo wszak jesteśmy bardzo rozmaici i różne mamy do odrobienia zaległości z poprzednich żywotów, a nikt za nas ich nie usunie drugiemu. Egoistyczne nadzieje, że można zaczerpnąć „uduchowienia” przez samo przebywanie w pobliżu człowieka dalej już posuniętego na Ścieżce są przesądem, pochodzącym z kultu żywych osób, ich obrazów i relikwii. Szczęśliwcy, którzy za życia wielkiej zaiste istności Śri Ramana Maharishiego, przebywali przy Nim w aśramie, usłyszeli z ust Jego pouczenie (gdy jeden z bhaktów[2] zawołał, że chce zawsze przebywać w obecności Bhagawana[3]), że Bhagawan przebywa we wnętrzu duszy każdego z nich i to mają urzeczywistnić w sobie.

Pamiętajmy też, że nikt nie przeskoczy samego siebie, lecz musi cierpliwie zrzucać z siebie powłoki egoizmu. Gandhi powiedział: „Nie wierzę w przekazywanie zasług.”

Najbardziej utalentowany w wyrażaniu swych przeżyć słowami mowy ludzkiej wiedzący nie przekaże nikomu bezpośrednio własnych doświadczeń, może tylko po przyjacielsku ostrzegać przed zbaczaniem na bezdroża, przy tym nigdy nie chwali się swymi osiągnięciami. Kto mówi o sobie, że jest „wtajemniczony”, na pewno nie jest „wiedzącym”. Są autorzy wielu dzieł, pyszniący się swym należeniem do ponadludzi; jeden z nich pisał o sobie, że należy do „Białej Loży”, rzekomo szczytu wszelkiego życia duchowego.

Na ezoteryzm nie można nikogo nawracać. Byłoby to tworzeniem orkiestry symfonicznej z głuchych i ślepych, a jesteśmy nimi wszyscy, ale też wszyscy jesteśmy z natury obdarzeni zalążkami nadzmysłów, uśpionych na razie. Można dawać okazje do czynienia dobrze, po prostu do bezinteresownych uczynków, żeby rozniecało się w jednostkach współczucie, zaczątek ognia miłości. Pomoże to w budzeniu się człowieka. Ale nie można „budzić śpiącego” przedwcześnie. Toteż koła przyjaciół, dążących do poznania Prawdy Najwyższej, nie powinny stawać się sztucznymi wylęgarniami, bo wypuszczałyby w świat pomyleńców nadzianych najdziwaczniejszymi przesądami. Ileż takich sekt działa obecnie! A cechą rozpoznawczą ich wszystkich jest niby to skok ku duchowości, zakończony nawrotem ku ziemi: obiecywanie uzdrowień, przedłużanie życia w ciele „uduchowionym”, nawet zaprowadzenie na Ziemi rządów Chrystusa.

Ezoteryzm nie zawraca ku Ziemi i bytowaniu w ciele. Wszelkie rodzaje jasnowidzenia wiążą człowieka jeszcze mocniej z doczesnością, z której ma się wyzwolić, toteż nie są one celem w ezoteryzmie. „Nadzmysły” jest to również pojęcie błędne, ponieważ po wyjściu poza tzw. astral i poza mental odpada wszelka potrzeba posługiwania się nadzmysłami; pozostaje czysta świadomość.

W każdym kole przyjaciół znajdą się zadowalający się osiąganiem jasnowidzeń, a nawet samym zauważaniem zjawisk pospolitych telepatii. Ci pozostaną na długo okultystami, ale nie ezoterykami. Gdyby zechcieli innych zatrzymać na tym poziomie, zaszkodziliby im bardzo. Pamiętajmy, że zmierzamy ku temu, co nazwane jest słowem Adwajta.

Wieczność za nami i wieczność przed nami. Krzątamy się po boisku jednego żywota, obarczeni zapomnianą przeszłością, ożywiani nadzieją i przygnębiani smutkiem. Przydaje nam się pomoc przyjacielska, takich jak my poszukujących, a my też przydajemy się wszystkim napotkanym. Pomagamy sobie nawzajem w wydostawaniu się poza zaczarowany krąg jednego życia i jednego oddzielnego ciała, poza niewiedzę o istocie jedynego Wielkiego JA, w którym jesteśmy wszyscy.

 ***

 Otoczenie nasze przeniknięte jest tradycjami kultury powstałej na tle legend, mitów i w ogóle wierzeń chrześcijańskich, toteż może razić niektórych czytelników tej przyjacielskiej gawędy powiedzenie, że chrześcijaństwo było zafałszowane od początku. Żeby to wyjaśnić, przytoczę kilka zdań, świadczących o zasadniczych różnicach między znanym powszechnie chrześcijaństwem czterech Ewangelii tzw. kanonicznych, a jedną z potępionych i wyniszczonych apokryficznych – „Ewangelię doskonałego życia Jezusa-Marii”.

Ewangelia ta pouczała:

„Jedno tchnienie żywota otrzymaliście wy, ludzie, i bracia wasi, zwierzęta”.

”Podnieście kamień, a znajdziecie mnie pod nim. Rozszczepcie drzewo, a jestem tam.

Albowiem jak w ogniu i w wodzie, tak i w każdym żywym stworzeniu, Bóg przejawia się jako jego życie i istota”. (19,6)

„ … Przyszedłem, aby znieść krwawe ofiary i uczty”. (21,8)

„Czy powiedziałem, że jestem równy Bogu? Nie, ale jestem zjednoczony z Bogiem”. (55,12)

„Jest zmartwychwstanie z ciała i zmartwychwstanie w ciele. Jest wznoszenie się życia z ciała i zstępowanie życia w ciało”. (94,3)


[1] Termin sanskrycki advaita – niedualny, jeden z nurtów filozoficznych wedanty, głoszony przez Śankarę (przyp.red.).

[2] Sanskrycki termin bhakta – czciciel Boga w nurcie nabożnego oddania, czyli bhakti (przyp.red.).

[3] W sanskrycie bhagavan – popularne określenie Boga Osobowego, dosłownie: posiadacz bogactw / udziału (bhaga) (przyp.red.).

2 komentarze do wpisu „O możliwości współdziałania osób poszukujących prawdy ostatecznej”

  1. Witam
    Pierwsze trzy zdania powyższego tekstu są bardzo mądre i właściwe. Czy nie czuje Pan, że w dalszej części tego tekstu odchodzi Pan od tych pięknych słów?
    Pozdrawiam i zapraszam do dyskusji.
    Janusz Mazur
    Janusz.m@istota.net
    +48 696 027 040

    • Dziękuję za komentarz w imieniu redakcji Biblioteki Jogi. Teksty p. Tadeusza Głodowskiego pochodzą z lat 70-tych XX wieku i nie ma możliwości podyskutowania z autorem.

Dodaj komentarz