Ida i pingala

Tadeusz Głodowski

– list do Kazimierza Tokarskiego

 Ależ mi Pan zadaje, kochany Kazimierzu Wielki!

A ja nie jestem rabinem, muszę więc rozczarować Pana. Mniej jestem uczony w Piśmie od Pana, bo z pewnością mniej czytałem. Dwadzieścia lat temu mało wiedziałem o pojęciach „Ida-Pingala” itd. , później zaś wcale mnie to już nie obchodziło, chociaż tłumaczyłem Radźa-jogę  Wiwekanandy.

Wiwekananda w Radźa-jodze opisuje metodę budzenia ćakramów[1] przez rozbudzenie kundalini[2]. Ja zaś przekonałem się bez dociekań, że może być inaczej, bo ze mną samym stało się inaczej. Kundalini poznałem później, niż stan świadomości poza dwójnią, poza zasłoną Maji. Może to jest dziwne, ale – mimo to – jest prawdziwe. Rozważać tego nie mogę, bo musiałbym pierwej doznać więcej, niż było mi to dane.

Kundalini jest energią fizyczną. Odczuje ją Pan jako ognisko gorąca ze środkiem na dole kręgosłupa; otacza wtedy dolną część ciała i przenika je jako wyczuwalny obłok. Nie rozniecałem tego ogniska nigdy nadmiernie, ani nie zastanawiałem się, jak posuwa się w kręgosłupie. Ta energia sama rozpływa się w naszym ciele i jest posłuszna naszym stanom uczuciowym; dlatego bywa niebezpieczna, nawet bardzo. Kto przedwcześnie pozna tę energię, bez wyćwiczenia w sobie hamulców, może marnie zginąć (tak musiało stać się z Puszkinem).

O „Ida–Pingala–Suszumna[3]” nie mogę nic powiedzieć, ponieważ nie zauważyłem działania ich w swoim ciele, a powtarzać cudzych słów nie chcę; sam Pan czytał o nich wiele.

Ćakramy nie są znane anatomom, bo nie są ciałem, toteż mówić o nich mogą – z czytania wszyscy– z doświadczenia nieliczni, którzy już je czują w sobie (byleby bez złudzeń, jak to się często zdarza nowicjuszom). O ćakramach różni autorzy piszą, gdzie one są „w ciele”, i to właśnie bardzo myli czytelników, ponieważ o najwyższym twierdzą – ci najpoważniejsi, że jest „ponad głową”. I to jest słuszne – Sahasrara jest już ponad ciemieniem. Jak więc jest w ogóle z tymi ćakramami? Są wirami prany, miejscami zakotwiczenia ciała fizycznego w oceanie prany – energii. Czyli nie ćakramy są w ciele, lecz jest odwrotnie.

Osobiście znam z własnych doznań tylko dwa ćakramy: muladhara (najniższy) i ćakram serca. Inne słabo odczuwałem. Dowiadywania się o szczegółach przepływu prany nie uważałem dotychczas za ważne. Byle by całe ciało było dość wrażliwe, możemy spokojnie traktować je jako scaloną aparaturę, działającą samoczynnie, i nie przeszkadzać jej wtrącaniem się, dopóki nam ona nie przeszkadza swoimi alarmami. Jednocześnie ta wrażliwość ciała musi być poddana tak naszej woli, żebyśmy mogli wyłączać odczuwanie wszystkiego, co się dzieje w ciele; jest to ważne, bo bez tego stawalibyśmy się niewolnikami ciała i doprowadzałoby to do zbędnych niepokojów, niekiedy aż do histerii.

Mogę oceniać wierzenia i poglądy różnych osób, bo to jest zewnętrzne, natomiast wszystko, co inni mówią o swych doznaniach osobistych, zależnych od działania w ich ciałach „bioprądów”, muszę przyjmować ostrożnie i tylko w porównywaniu z moimi również osobistymi doznaniami, podobnymi albo – jak mniemam – tożsamymi z doznaniami tamtych. Nie przyznaję więc sobie prawa do zabierania głosu w sprawie działania Idy i Pingali.

Inna sprawa, jeżeli kto chwali się – jak to zdarza się fanatykom różnych sekt – niezwykłymi doznaniami, zgodnymi nadzwyczajnie z ich wierzeniami. To już nadaje się do rozważań – wprost do wzięcia „na ząb krytyki”. Przykład pierwszy z brzegu:

Młoda u nas sekta zwolenników zen[4] przyjęła dosłownie określenia japońskie: „wciąganie powietrza w podbrzusze” (hara) – „umysł skierowany w podbrzusze” itp. Neofici gorliwcy tej sekty cieszą się, że umieją rzekomo dokonać takich cudów. Są to – oczywiście – naiwności, wynikające z bezkrytycznego tłumaczenia tekstów. Być może Japończykom wystarcza słowo „powietrze”, a wiedzą, że chodzi o pranę, wystarcza słowo „umysł”, a wiedzą, że chodzi o skupienie uwagi – itd. Bez takich poprawek wskazania przekładów brzmią jak oczywiste bzdury – ku uciesze fanatyków, przymierzających swe doznania fizjologiczne do wiary w prawdziwość przeciwnych naturze „osiągnięć”.

Ida i Pingala są podobno kanalikami. Nie pytajmy anatomów, czy one tam są w tkance nerwów w kręgosłupie, bo wszak „kanalik” może mieć wymiary przekroju w mikronach albo jeszcze mniejsze. A w ogóle, czy prana musi korzystać z kanalików jako wolnej drogi przepływu? Kiedy się o tym myśli, wyobraźnia podsuwa bardzo stare pojęcia, po prostu przesądy. Prąd elektryczny „płynie” przez drucik, a wiemy, że nie potrzebuje w nim kanalika.

Ciepło, nawet gorąco i „obłok” dokoła ćakramów – to znam. Ale nie mogę nic powiedzieć o szczegółach technicznych tych zjawisk, tylko trochę – a i to niewiele – o mocy i pięknie doznań, towarzyszących tym odczuciom. A to już jest czysto subiektywne, może też być bardzo rozmaite, inne u różnych osób. Skromny, szczupły zasób doświadczeń nie powinien upoważniać do zbyt pośpiesznych uogólnień. Doświadczeni joginowie rozróżniają kilka ustopniowań prany.

Nie jestem uczonym wedantystą. Do wedanty doszedłem, nie znając jej – po prostu przeżyciami, bez przyjmowania jakichkolwiek założeń i wytyczania sobie celu, bo nie wiedziałem, ku czemu życie mnie doprowadzi; szczęśliwie omijałem cudowności okultyzmu, śmiesznie błahe w porównaniu z tragizmem życia dookoła. Teraz wiem, że musiałem wylądować na brzegu wedanty, a jest to już „drugi brzeg” – nieskończoność. Powtarzam: Pan czytał więcej, niż ja! Teraz kolej Pana na praktykę, nie tę wymyślną, z „asanami”, które cudu nie sprawią, lecz prostą – taką jak tam, na skraju fal szemrzących.

Ważne jest rozróżniania ezoteryzmu, drogi ku wewnątrz, od okultyzmu. Cały np. zbiór opowiastek „Autobiografii” Joganandy jest czytankami dla przedszkolaków, żądnych cudeńków. Nisko cenił ten jogin prawdziwy swych podopiecznych, że dał im takie bajeczki – a to o człowieku, który nie potrzebuje snu, a to o starym grubasie, wydostającym się z zamknięcia bez naruszenia kłódek. Ten okultyzm daleki jest od ezoteryzmu. Szkoda na to czasu, kiedy czuje się tragizm życia jednostek i narodów, kiedy się szuka Prawdy Ostatecznej. Ezoteryzm jest to droga ku Prawdzie przez odrzucanie wszystkiego zewnętrznego, co jest „przedmiotem”, ku temu, czego nie da się „uprzedmiotowić”, co przerasta nas: musimy się z Tym zjednoczyć, żeby To poznać. Tylko To jest godne trudu całego życia.


[1] Z sanskrytu cakra – dosłownie: koło, w systemie jogi – ośrodek energetyczny w ciele (przyp.red.).

[2] Z sanskrytu kuṇḍalinī – dosłownie: pierścień, zwój; kreatywna moc uśpiona u podstawy kręgosłupa, podobna do wężowego zwoju (przyp.red.).

[3] Odpowiednio w sanskrycie – iḍā, piṅgala, suṣumṇa; kanały energetyczne.

[4] Japońskie zen – medytacja, z sanskryckiego dhyāna, przez chińskie chánnà. Wywodzi się z buddyzmu (przyp.red.).

1 komentarz do wpisu “Ida i pingala”

Dodaj komentarz