Jak święty Franciszek…

św. Franciszek i brat Leon Museo del Greco, ToledoJak święty Franciszek idąc z bratem Leonem nauczał go o radości doskonałej

Krótki dzień zimy gasł w przedwczesnym mroku,
Gdy przeciw wichrom z śnieżystemi chmury,
Święty Franciszek dążył w szybkim kroku

Z bratem Leonem drogą, co przez góry
I między nocą pociemniałe lasy
Zawieść ich miała pod klasztorne mury.

Święty szedł przodem, a choć długie czasy
Baz wypoczynku byli i o głodzie,
I choć na niebie nie było tej krasy,

Co wzrok weseli i gwiazdami wodzi, –
Tonął w niebieskich myśli zachwyceniu,
jak w nieskończenie radosnej pogodzie.

I uniesiony w ducha rozgorzeniu,
Z Panem nad Pany mówił, jakby złota
Droga go wiodła w świetlistym promieniu,

Poza krawędzi ziemskich smętne wrota.
Lecz serce, co dla cierpień ludzkich tkliwe
Było bez miary, – odczuło, że mota

Przędza zwątpienia myśli – i trwożliwe
Skrzydła się tulą, kiedy drży znużona
Szata cielesna. – A więc w słowa żywe,

Głosem przeczystym woła do Leona:
„Gdyby dobroci i modlitwy siła,
Była nam Bożym tchnieniem udzielona,

W sercu swem zapisz, ty owieczko miła,
Że nie w tem żyje radość doskonała,
Którą najwyższy swym wybranym zsyła”.

I śpieszył dalej święty, lecz widziała
Dusza natchniona, że się wola chwieje
W bracie kochanym, i gdy chwila mała

Przeszła w milczeniu, przez wichru zawieję,
Co deszcz ze śniegiem pędził po ich drodze,
Franciszek ziarna słów niebieskich sieje:

„Gdyby Bóg dobry, w ręce nasze wodze
Swej wszechmocności złożył, ku pomocy
Bólom doczesnym i wszelakiej trwodze;

Gdyby nam dane było, cienie nocy
Z ócz ślepych zrywać i uzdrawiać chrome
I spokój wracać tym, co w czarta mocy;

Gdyby nam było tchnienie to wiadome,
Co życie wskrzesza i umarłe ciała
Grobom odbiera na lata znikome, –

Nie w tem by była radość doskonała.”
A noc tymczasem na zasłonę zmroku,
Wszystko, co widne było oczom, brała.

I patrzał święty, zali w jego oku,
Marii Anielskiej nie zaświecą ściany,
Ale na próżno! Więc przyśpieszył kroku

I kiedy deszczem lodowym smagany,
Za siebie spojrzał, – daleko przed górą,
Pochylon z trudu, brat Leon kochany

Zdążał powoli; Wtedy przez ponurą
Ciemność wieczoru, słów dźwięki srebrzyste
Padły jak promień, co świeci za chmurą.

I mówił święty: „Gdyby nam przejrzyste
Dano widzenie, gdyby duch proroczy
Z przeszłości zdzierał tajemnice mgliste,

Gdybyśmy mogli, jako do przeźroczy
Wglądać do ludzkich sumień, – i mądrości
Słowa mieć wszystkie, jakie mowa toczy,

Byłyby skryte nam święte radości
Wybranych Pańskich!” – Znowu kawał drogi
Uszedł pośpiesznie, aż z lasu ciemności,

Gdzie wiatr konary drzew przeginał srogi,
I straszył, jakby boleściwą skargą,
Płakały dęby na ten żywioł srogi,

Święty zawołał: „Gdyby naszą wargą
Pieni anielskich kwitła cudna mowa,
Jako to ziele nad kamienną piargą,

I gdyby skarby, jakie ziemia chowa,
Dane nam były, – gdyby gwiazd koleje
Były nam jasne, jako głośne słowa;

Gdyby nam myśli otwarto wierzeje
I tajemniczość żadna nie skrywała,
Co się na ziemi z wszechstworzeniem dzieje,

Nie w tem by była radość doskonała!”
I znów w milczeniu, gdy szedł małą chwilę, –
Ujrzał, że postać braciszka zadrżała

W wielkiej udręce – i że obaj byli
Jako te ptaki zaskoczone nocą,
Gdy wiatr im skrzydła ku złamaniu chyli.

Więc krzepił marne ciało ducha mocą
I dźwięczał słowy: „Gdyby się zwróciły
Jako promienie słońca, co wschód złocą,

Wszelakie dusze ku nam, – a te siły
Słów naszych, nie jak szumiące potoki,
Ale źródłami wiecznej wiary były,

I gdyby przez nas, pod nieba obłoki
Dusza się każda do Chrystusa rwała,
Po ścieżce cnoty swe prowadząc kroki, –

Nie w tem by była radość doskonała!”
I to wyrzekłszy zobaczył w zdziwieniu,
Że brat kochany już znękanie ciała

Jak ciężar zbytni odrzucił, – bo w cieniu,
Po ślizkiej ścieżce, co się w górę pięła,
Zbliżał się szybko, – bowiem utrudzeniu

Siła niewidna ciężkości ujęła.
Wkrótce ich kroków zrównała się droga,
I Leon mówił: – „Ojcze, skąd by wzięła

Źródło swe radość, która jest u Boga
Doskonałością? Miej ulitowanie
na moją duszą! Mrok wielki i trwoga

I lęk przede mną!” – Wtedy gdy wołanie
Głosu przebrzmiało, wzniósł się święty myślą
na ono pogód wieczystych świtanie,

Co u wrót nieba, Aniołowie kreślą.
I upokorzon przed Panem nad Pany
Błagał, by słowa, które usta wyślą

Głosiły Prawdy pokój niezachwiany,
I rzekł: „Jeżeli w ponurej ciemnicy,
Przez mroki nocy i mgliste tumany

Bóg nas powiedzie przed bramę kaplicy,
Kiedy będziemy wołać w nędzne głosy,
Co wiatr pomiesza z jękami śnieżycy:

Otom zziębnięty i głodny i bosy
I o przytułek proszący noclegu.
Jeżeli wtedy rozkażą niebiosy,

Aby odźwierny myślał, że wybiegu
Tylko szukamy, jako łotrzykowie
i zostać każe nam w wichrze i śniegu,

Jeżeli kornie, posłuszni tej mowie,
Miłości Bożej w tym wolę ujrzymy
I dzięki składać będziem w każdym słowie,

Niepomni trudu i srogości zimy,
Jak gdyby dusza na słońcu tajała,
Radość przeczysta, której otworzymy

Serce, – przed Bogiem będzie doskonała.
Jeżeli później znowu zapukamy
Do wrót klasztornych, ratunku dla ciała

Żebrząc w znękaniu, i jeśli u bramy
Słowa niedobre, jako te kamienie
Padną, – a my zaś goryczy nie damy

Wezbrać, – lecz myśli błogich uniesienie
Bogu poślemy, i dusza zapała
nam w miłowania czyste rozgorzenie, –

T w tem będzie, bracie, radość doskonała.”
I dalej rwały się złote potoki
Myśli, i jasność serce zalewała

Tak iż pragnęło wycierpieć bez zwłoki
Ból wszelki, który jest Wiecznemu miły.
I mówił święty: „Jeślibyśmy w mroki

I śnieżną burzę, pozbawieni siły,
I tak bezradni, jako te pisklęta,
Dalej prosili, aby otworzyły

Ręce klucznika bramę, co zamknięta, –
A ten do słów złych, dodał ciężkie razy
Kijem sękatym, tak iżby pocięta

Szata nam była skrwawionemi skazy,
Jeśliby wówczas dusza szczęściem drżała,
I wielbiąc Bożej wszechmocy rozkazy

O większe bóle i razy błagała,
W zapamiętaniu Chrystusowej męki.
– Tedy by była radość doskonała.

I pomnij bracie, że one udręki
I bóle wszelkie w cichości zniesione,
W umiłowaniu Przedwiecznego ręki

Duszę przywiodą na wieczystą stronę.
– I na tej niwie, co się będzie słała
Do stóp Chrystusa, schyli czyste dzwony
Pełna nieziemskiej woni lilija biała.
I że to Panu najmilejsze kwiecie
Będzie z cierpienia – radość doskonała.
A inne szczęście czas jak marność zmiecie.


L. Staff.

Idę w milczeniu z zda się że śpiewam,
Choć się niczego z nikąd nie spodziewam.

Miłuje miłość ma nic nie chcąc za to,
I miłowania nie waży odpłatą.

miłuje miłość ma z chichą pogodą,
I nagrodzona nie chce być nagrodą.

I weźmie chętnie miast szczerej podzięki,
Za chleb serdeczny, kamień z ust lub z ręki.


„A uczcie się ode Mnie, żem ja cichy i pokornego serca, A znajdziecie odpocznienie duszom waszym.”

Dodaj komentarz