Swami Wiwekananda
Widzieliśmy, jak idea maji, będąca jedną z podstawowych doktryn Adwajta–wedanty, ukazuje się już w zalążku w księgach sanhit; dowiedzieliśmy się, że w rzeczywistości wszystkie idee rozwinięte w upaniszadach, są już tam w tej czy innej formie.
Zaznajomiliście się już ogólnie z ideą maji i wiecie, że niekiedy wyjaśniano ją na opak jako złudzenie, to zaś zmuszało – przy powiedzeniu, że wszechświat jest mają – do wyjaśniania, jak to rozumieć, że wszechświat ma być złudzeniem. Takie tłumaczenie słowa maja nie jest ani szczęśliwe, ani ścisłe. Maja nie jest teorią, lecz prostym stwierdzeniem faktów, dotyczących wszechświata takiego, jaki istnieje. Ażeby zrozumieć maję, musimy wrócić do ksiąg sanhit i sięgnąć do początków tego pojęcia.
Wiemy, jak powstało pojęcie dewów (deva). Wiemy też, że dewowie z początku byli tylko istotami potężnymi, niczym więcej. Większość z was przy czytaniu Pism starożytnych – greckich, hebrajskich czy perskich – z przerażeniem stwierdzała, że starożytni bogowie popełniali czyny odpychające. Ale przy czytaniu tych ksiąg zapominamy, że jesteśmy ludźmi XIX stulecia, a ci bogowie żyli tysiące lat temu. Zapominamy, że czciciele nie widzieli nic niewłaściwego w ich charakterze; nic nie przerażało czcicieli, bo sami byli podobni do owych bogów. Pragnę tu zaznaczyć, że powinniśmy wyciągnąć z tego ważne pouczenie na całe swe życie. Zazwyczaj sądzimy wszystkich według naszego własnego ideału. Nie powinno tak być. Każdego należy osądzać według jego własnych ideałów, a nie według innych.
W stosunkach z podobnymi sobie jesteśmy wciąż we władzy tego błędu; jestem pewien, że większość sporów powstaje z winy tego, że chcemy obcych bogów sądzić według naszych, cudze ideały przymierzać do naszych i bodźce, działające w innych, osądzać według własnych naszych bodźców. Kiedy postępuję w pewien sposób, a widzę, że w takich samych okolicznościach ktoś inny działa tak jak ja, myślę zaraz, że kierują nim te same bodźce, bo wcale sobie nie wyobrażam, że różne przyczyny mogą dać taki sam skutek. Jednakże owa osoba, postępująca jak ja, może mieć zupełnie inne powody, aby postąpić jak ja. Podobnie przy ocenie religii starożytnych należy zająć stanowisko nie najwygodniejsze dla nas, lecz zgodne z życiem i mentalnością tamtych epok zamierzchłych.
Okrutny, nieubłagany Jehowa Starego Testamentu przeraża wielu. Ale dlaczego? Czy mamy prawo żądać, aby Jehowa, bóg starożytnych Żydów, reprezentował tę samą konwencjonalną ideę Boga, którą wielu ludzi przyjmuje dzisiaj? Nie powinniśmy też zapominać, że po nas przyjdą inni ludzie, którzy śmiać się będą z naszego pojmowania religii i idei Boga, tak samo jak nas śmieszą wyobrażenia starożytnych.
Jednakże przez wszystkie te tak rozmaite ujmowania snuje się nić złota jedni, a celem wedanty jest właśnie odnajdywanie tej nici: „Jestem nicią, na którą nanizane są wszystkie te rozmaite idee, a każda z nich jest jako perła” – mówi Kryszna. Zadaniem wedanty jest odnajdywanie tego, co łączy wszystko w jednię, chociażby poszczególne idee zdawały się najzupełniej odrębne od reszty lub odpychające, dopóki oceniamy je według miar teraźniejszości. Idee te, widziane w ramach minionej przeszłości, ukazują się jako harmonijne i wcale nie tak wstrętne, nie gorsze na ówczesnym tle, niż idee dzisiejsze na tle naszych czasów. Jedynie kiedy chcemy je wyrwać z właściwych ram i zastosować je obecnie, w okolicznościach naszego życia, ujawnia się ich potworność, bo nie osłania ich już środowisko starożytne, którego były wytworem, a które – od dawna martwe – zapadło się w przeszłość. Podobnie jak Żyd starożytny przekształcił się w Żyda nowoczesnego o umyśle żywym i dociekliwym, jak starożytny Aryjczyk dał z siebie Hindusa intelektualistę, tak samo wyrósł Jehowa i wyrośli dewowie. Wielkim błędem bywa uznawanie, że adoratorzy przekształcają się, ale nie przyjmowanie jednocześnie, że przedmiot ich adoracji również ulega ewolucji. Brak zaufania do niego nie pozwolił na przyznanie mu mocy rozwoju, którą wykazali adoratorzy. Sprowadza się to do powiedzenia, że wy i ja, jako reprezentujący pewne idee, wyrośliśmy; tamci bogowie tak samo, jako reprezentujący idee, również wyrośli.
Brzmi to dla was zapewne dziwacznie, że Bóg może urosnąć! Nie może. Jest niezmienny, niewzruszony. W tym samym znaczeniu człowiek rzeczywisty nigdy nie urasta. Ale idea Boga, którą sobie człowiek stwarza, jest w nieustannym ciągu przemian. Zobaczymy później, jak człowiek rzeczywisty poza każdym z przejawień człowieczeństw pozostaje niezmienny, nieporuszony, czysty i wiecznie doskonały; tak samo idea Boga, którą sobie stwarzamy, jest po prostu przejawem, naszym własnym tworem. Poza tą ideą jest Bóg rzeczywisty, nie podlegający nigdy zmianom, wiekuiście czysty, niedotykalny, niezmienny. Ale przejawienia zmieniają się ciągle i odsłaniają coraz więcej rzeczywistość, ukrytą poza nimi. Kiedy ujawni się nieco więcej faktów, przesłoniętych przez nie, mówi się, że jest to postęp; kiedy przejawienie skrywa więcej, mówi się, że jest to zastój. Tak więc – podobnie nam i bogowie wzrastają.
Możemy teraz zrozumieć teorię o maji. Jeżeli zestawimy wszystkie religie świata, zobaczymy, że rozważają one zagadnienie: „Dlaczego we wszechświecie brak jest zharmonizowania? Dlaczego zło jest we wszechświecie?” Nie znajdziemy jeszcze tych pytań w zaczątkach pierwszych idei religijnych, ponieważ w obrazie świata, jaki stwarzał sobie człowiek pierwotny, nie było niczego rozszczepiającego całość. Jego poglądy nie znały braku harmonii, ani konfliktu, ani przeciwieństwa dobra i zła. Czuł tylko w swym sercu coś, co mówiło „tak” i coś przeczącego „nie”. Człowiek pierwotny był zbudowany z bodźców. Czynił, co mu przychodziło do głowy i usiłował wyrazić mięśniami idee, które narzucały mu się; nie zatrzymywał się nigdy po to, żeby wyrobić sobie opinię i rzadko kiedy zdobywał się na zahamowanie działania bodźców. Miał jednakże bogów; ci również składali się z impulsów. Indra przybywa i burzy zastępy demonów. Jehowa bywa zadowolony z jednej osoby, niezadowolony i niełaskawy dla innej, a nikt nie wie ani nie pyta dlaczego. Nie nabrano jeszcze zwyczaju dociekania „dlaczego”, toteż wszystko, co czynił On, było uznawane za słuszne. Nie było idei dobra i zła. Podobnie dewowie popełniali wiele czynów perwersyjnych w znaczeniu, jakie nadajemy temu słowu obecnie; Indra i inni bogowie po wielekroć razy popełniali czyny niegodne, lecz adoratorzy Indry nigdy nie nazwaliby tego złem czy perwersją, bo to im po prostu nie przychodziło do głowy, nie dociekali też powodu takiego postępowania.
Konflikt zaczął się wraz z postępem idei moralnych. Narodził się w człowieku pewien zmysł, nazywany przez różne ludy odmiennymi słowami ich języków. Nazwijcie to głosem Boga, skutkiem wychowania moralnego lub jak chcecie, dość że ma to moc powstrzymywania bodźców naturalnych, działających w człowieku. Jest w naszej psychice bodziec rozkazujący: Czyń to. Ale zaraz wyrasta za tym coś, co mówi: Nie czyń tego. Mamy w sobie serię idei walczących nieustannie o przejawianie się przez przewody zmysłów, a poza nimi odzywa się głos delikatny, cichy i słaby, mówiący: Nie wykraczaj poza samego siebie. W terminologii sanskryckiej są dwa piękne słowa na określenie tych zjawisk: prawrytti (pravṛtti) – ruch wirujący, rozprzestrzeniający się i niwrytti (nivṛtti) – ruch wirowy, zwracający się ku wewnątrz. Działania nasze związane są w olbrzymiej większości z owym ruchem zwróconym na zewnątrz. Religia zaczyna się z ruchem wirowym, skierowanym ku wewnątrz. Religia zaczyna się od Nie uczynisz tego. Duchowość zaczyna się od Nie będziesz czynił tego. Dopóki nie pojawią się owe słowa Nie uczynisz tego, religia jeszcze się nie zaczęła. Kiedy już pojawiło się Nie uczynisz tego, rozbudza ona idee w człowieku, pomimo oddawania przez niego czci bogom, toczącym zaciekłe boje i wbrew im.
Oto miłości płomyczek budzi się w sercu człowieczym. Na początku był maleńki, a i dzisiaj jeszcze nie jest wielki. Miłość ta była najpierw przeznaczona tylko dla swoich z plemienia i – być może – nie odtrącano nikogo; bogowie kochali swe plemiona, każdy był opiekunem jednego plemienia. Niekiedy członkowie plemienia uważali się za potomków swego boga, podobnie jak rody wśród niektórych narodów uważają się za potomków bajecznego założyciela rodu, klanu. Byli ongi, a nawet są za naszych czasów ludzie wywodzący swe pochodzenie nie tylko od bogów plemiennych, lecz także od Słońca i od Księżyca. W prastarych księgach sanskryckich są opowieści o bohaterskich władcach dynastii słonecznej. Byli to początkowo czciciele słońca i księżyca, potem stopniowo doszli do przekonania, że ród ich wywodzi się od boga Słońca, od boga Księżyca i tak dalej. W miarę jak pojęcia te, pielęgnowane wśród członków plemienia, rozwijały się, otaczano je uczuciem i zaczynała powstawać więź społeczna, słabe na razie poczucie obowiązków pomocy wzajemnej. Potem zjawiło się w sposób naturalny pytanie: „Jakże moglibyśmy żyć razem bez pobłażliwości i wyrozumiałości wzajemnej?” Czy człowiek mógłby współżyć z innymi bez nauczenia się powściągliwości, bez powstrzymywania się przed postępkami, ku którym popychają nas bodźce? Byłoby to niemożliwe. Rodzi się więc idea powściągliwości. Całe życie społeczne oparte jest na tej idei, a wiemy też wszyscy, że mężczyzna czy kobieta, każdy kto nie nauczył się tej wielkiej lekcji cierpliwości i hamowania swoich bodźców, musi czuć się beznadziejnie krańcowo nieszczęśliwy.
Kiedy pojawiły się te idee religijne, w intelekt rasy ludzkiej przeniknęło świtanie czegoś wyższego, bardziej etycznego. Dawni bogowie ukazali się oczom czcicieli w całej swej nieprzystojności, jako skłonni do awantur, bójek, obżerający się mięsem, lubujący się zapachem przypiekanej tłustej pieczeni, wonią alkoholu. Indra przebierał miarkę w piciu, aż padał na ziemię i gadał od rzeczy. Takich bogów ludzie dłużej już nie mogli ścierpieć. Przyjęto zasadę badania motywów postępowania, a poddać się temu musieli nie tylko ludzie, lecz także bogowie. Wymagano ujawnienia powodów każdego postępowania i jego słuszności, a (często) nie znajdywano usprawiedliwienia. Dlatego człowiek porzucał tych bogów albo raczej stwarzał sobie wyższe wyobrażenia bogów. Sporządzono pewien rodzaj jakby inwentaryzacji wszystkich czynów i wszystkich cech jakościowych bogów, odrzucano te, których nie udawało się pogodzić z innymi w harmonijną całość, zachowano te, które można było pojąć, zgrupowano je, zharmonizowano i ochrzczono jednym imieniem: Dewadewa = Bóg bogów. Bóg czczony stał się już nie tylko symbolem mocy; trzeba było czegoś więcej. Był to bóg moralny: kochał ludzkość i obdarzał ją dobrodziejstwami. Ale idea boga pozostała. W wyniku przemiany wzrosła jego wartość etyczna, zwiększyła się też moc. Stał się istnością najmoralniejszą w całym wszechświecie i niemal wszechmocną.
Ale wszystkie te poprawki nie wystarczały. W miarę pogłębiania dociekań przy poszukiwaniu coraz pełniejszych wyjaśnień wyolbrzymiały się również trudności znajdywania rozwiązań. Jakości boga wzrastały w postępie arytmetycznym, zwątpienia i trudności mnożyły się w skali postępu geometrycznego. Z Jehową nie było wiele trudności, natomiast Bóg wszechświata stawia człowieka przed wielkimi pytaniami – i stajemy przed nimi po dziś dzień: „Dlaczego pod rządami Boga wszechświata, który jest wszechmocny i wszechmiłujący, dopust boży zezwala na ciągle trwające czyny diaboliczne? Dlaczego jest więcej zła i nieszczęść niż dobra, czemu jest o wiele więcej perwersyjności niż dobroci?”
Możemy przymknąć oczy na to wszystko, ale faktem pozostanie, że ten nasz świat jest straszliwy. Starania się o zmianę na lepsze są męką Tantala. Miotają nami gwałtowne bodźce i jeszcze gwałtowniejsze pragnienie wyżycia się zmysłowego, a nie możemy tego zaspokoić. Wielka fala porywa nas i zmusza do pójścia wbrew naszej woli, ale nim postąpimy o krok, zwala nas potężne brutalne uderzenie. Skazani jesteśmy wszyscy na życie tutaj jak Tantal. Umysł nasz rozświetlają ideały wyższe ponad nasze marzenia zmysłowe, ale gdy próbujemy dać im wyraz, nie stać nas na to; wali się na nas i obezwładnia ciężka masa. Jednakże, gdy zapieram się wszelkiego idealizmu i czepiam się kurczowo samego życia na tym świecie, wiodę żywot bydlęcia, wyrodnieję i upodlam się. Ani jedno, ani drugie nie daje szczęścia.
Niedola jest udziałem poprzestających na życiu, jakie zastali na tym świecie. Lecz tysiąc razy cięższy los czeka tych, którzy ośmielą się walczyć o prawdę i sprawy wyższe, którzy dążą ku czemuś więcej niż proste bytowanie istoty przyziemnej. Są to po prostu fakty nie do wyjaśnienia. Jednakże wedanta wskaże nam, jak można wydostać się z tego położenia. Przypomnijcie sobie, że miałem powiedzieć wam o faktach, które przerażą was nieco; jeżeli jednak nie zapomnicie o tym, co mówię, jeżeli będziecie rozmyślali o tym, przyswoicie to sobie, wchłoniecie, jeżeli stanie się to już waszą własnością, wówczas posuniecie się naprzód, staniecie się zdolni pojąć prawdę i żyć nią.
Jest to fakt, że życie na świecie jest męką Tantala, że nie wiemy nic o wszechświecie, lecz mimo to nie możemy również powiedzieć, iż nic nie wiemy. Nie mogę powiedzieć, iż ten łańcuch istnieje, kiedy myślę, że go nie znam. Jest to być może całkowicie mirażem mego mózgu. Możliwe jest, że śnię cały czas, iż mówię do was, a wy mnie słuchacie. Nikt nie może udowodnić, że to nie jest widziadło senne. Możliwe, że i mój mózg jest zjawą senną, bo wszak nikt nie widział swego własnego mózgu. My tylko przyjmujemy z góry, a priori, istnienie jego – i tak jest ze wszystkim; istnienie swego ciała też przyjmuję a priori. Jednocześnie jednak nie mogę powiedzieć, że nie wiem. Jest to sytuacja między wiedzą i ignorancją, ów półcień mistyczny, mieszanina prawdy i błędu, punkt, na którym jedno i drugie spotykają się – nikt nie rozwikła tego. Idziemy w środowisku widzialnym, półrozbudzeni–półuśpieni, przez całe życie we mgle; taki jest los każdego z nas. Taki też jest los całej wiedzy opartej na świadectwach zmysłów. Taki jest los wszelkiej filozofii, wszelkiej nauki tak wychwalanej, wiedzy ludzkiej, z której tak jesteśmy dumni. To jest wszechświat.
To, co nazywacie materią, albo umysłem, mentalem, albo cokolwiek chcecie – nie zmieni tego faktu: Nie możemy o tym powiedzieć, że istnieje, nie możemy powiedzieć, że nie istnieje. Nie możemy powiedzieć, że jest to jedno, nie możemy powiedzieć, że jest tego kilka. Ta wieczna gra światła i ciemności, przemieszanych, nie do rozróżnienia jedno od drugiego, nierozdzielnych, wciąż trwa. Jest to fakt, zarazem jednak nie jest to faktem; jawa i sen zespolone. Jest to stwierdzenie faktów i to właśnie nazywane jest mają.
Rodzimy się w maji, w niej żyjemy, myślimy, marzymy. W niej filozofujemy, w niej jesteśmy ludźmi uduchowionymi, w niej również jesteśmy demonami, w niej też jesteśmy bogami. Poszerzajcie swe idee najdalej jak tylko zdołacie, czyńcie je coraz wznioślejszymi, nazwijcie je nieskończonymi, bądź nadajcie im tytuły z innych epitetów, jak wam się spodoba, lecz idee te zawsze pozostaną w obrębie maji. Nie może być inaczej: cała wiedza ludzka jest uogólnieniem maji i stara się poznać ją taką, jaka się ukazuje. Jest to dzieło Nāma-rūpa – nazwy formy. Wszytko, co ma postać, formę, wszystko, co budzi idee w waszym umyśle, jest w maji, ponieważ wszystko to jest związane prawami czasu, przestrzeni i przyczynowości.
Powróćmy do idei o Bogu z czasów starożytności i zobaczmy, co się z nimi stało. Widzimy, że idea Istoty kochającej nas wiecznie, wieczyście szlachetnej i wszechmocnej, a przy tym rządzącej wszechświatem – nie mogła zadowolić człowieka. „Gdzie jest Bóg sprawiedliwy i miłosierny?” – zapytywał filozof. Czyż nie widzi milionów, iluż milionów swych dzieci w ciałach ludzi i zwierząt ginących w męce; kto może żyć tu chociażby chwilę bez zabijania innych istot? Czyż możecie odetchnąć raz jeden bez niszczenia tysięcy istnień? Żyjecie, ponieważ miliony istot umierają. Każda chwilka waszego życia, każdy wasz oddech zadaje śmierć tysiącom, każdy wasz ruch zabija miliony. Dlaczego i po co inne umierają? Stary sofizmat mówi, że są to istoty bardzo niskie. Przypuśćmy, że jest to prawdą, chociaż jest to wątpliwe, bo któż wie, czy mrówka jest wyższa niż człowiek, czy też człowiek wyższy niż mrówka? Kto może dać dowód słuszności pierwszego lub drugiego z tych twierdzeń? Pominąwszy to pytanie i przyjmując, że są to istoty bardzo niskie, stajemy znowu przed pytaniem: dlaczego trzeba i czy trzeba, żeby one umierały? Jeżeli są niższe, tym więcej mają racji życia. Dlaczego? Ponieważ żyją więcej w świecie zmysłów, odczuwają ból i rozkosz tysiąc razy silniej niż wy i ja. Kto z nas zajada posiłek z takim entuzjazmem jak pies lub wilk? Nikt, ponieważ nasza energia nie skupia się w zmysłach, lecz w intelekcie, w psychice. Lecz dusze zwierząt są pogrążone całkowicie w zmysłach, toteż zwierzęta szaleją i rozkoszują się rzeczami, o których my już nie marzymy, a ból odczuwają proporcjonalnie do rozkoszy. Rozkosz i ból są przydzielone w równej mierze. Jeżeli zwierzęta odczuwają rozkosz o wiele żywiej niż ludzie, wynika z tego, że ich zmysł bólu działa tak samo żywo, jeżeli nie o wiele silniej niż u ludzi. Toteż faktem jest, że męki konania tysiąc razy silniej przeżywają zwierzęta niż człowiek. A my zabijamy je nie bacząc na ich cierpienia – i to jest maja.
Jeżeli przyjmiemy założenie, że jest Bóg osobowy, jak istota ludzka, który stworzył wszystko, wówczas teorie i objaśnienia, mające wykazać, że ze zła rodzi się dobro, nie wystarczają. Niech powstaje dwadzieścia tysięcy dobrych rzeczy, ale czemu one miałyby powstawać przez zło? Z taką samą racją mógłbym poderżnąć gardło bliźniemu pod pretekstem, że pragnę w pełni korzystać ze swych pięciu zmysłów. To nie jest racja. Dlaczego miałoby dobre dochodzić do nas za pośrednictwem zła? Pytanie to ciągle czeka na odpowiedź, ale odpowiedź nie nadchodzi. Filozofia Indii była zmuszona przyznać to.
Wedanta była – i jest nadal – najśmielszym systematem religijnym. Nic jej nie zatrzymało, a wyższością jej był brak kleru, który stara się zniszczyć każdego próbującego powiedzieć prawdę; panowała tam zawsze absolutna swoboda religijna. W Indiach ciąży na ludziach niewola przesądów w życiu społecznym; tu, na Zachodzie, jest przeciwnie – życie społeczne jest bardzo swobodne. Pod względem obyczajów społecznych człowiek w Indiach jest bardzo skrępowany, ale korzysta się ze swobody opinii w sprawach religii. W Anglii każdy może ubierać się jak zechce, jeść, co mu się podoba – nikt mu tego nie bierze za złe, jeżeli jednak nie chodzi do kościoła, jest zaraz pod presją opinii. Musi przede wszystkim stosować się do tego, co społeczeństwo nakazuje w sprawie religii, dopiero potem może myśleć o prawdzie. W Indiach przeciwnie: jeżeli kto zasiądzie do stołu z człowiekiem innej kasty, ramię społeczeństwa spadnie na niego ciężkim ciosem i zmiażdży go natychmiast. Jeżeli zechce ubierać się nieco inaczej niż jego przodkowie, staje się człowiekiem skończonym. Słyszałem o człowieku odepchniętym przez otoczenie za to, że poszedł kilka mil zobaczyć pierwszą kolej żelazną; może to jednak nie była prawda. Natomiast w sprawach religii widzimy tam zgodne współżycie ateistów, materialistów i buddystów, ludzi o różnych wierzeniach, głoszących najrozmaitsze teorie, nawet najbardziej przewrotowe. Kaznodzieje przeróżnych sekt wędrują i nauczają, nawet u wrót świątyń, a bramini – przyznajmy im to – pozwalają przemawiać również materialistom.
Budda zmarł w wieku bardzo podeszłym. Jeden z mych przyjaciół, wielki uczony amerykański, lubił czytać życiorys Buddy, ale nie podobała mu się jego śmierć, ponieważ nie był ukrzyżowany. Cóż to za błędna idea! Aby człowiek był wielkim człowiekiem, powinien zostać zamordowany! W Indiach tego rodzaju idee nigdy nie były rozpowszechnione. Wielki Budda podróżował po całych Indiach, wypędzał z nich bogów, nawet Boga wszechświata, a pomimo to mógł dożyć starości. Żył osiemdziesiąt lat i nawrócił połowę kraju.
Byli też ćarwakowie (ćarvaka), głoszący straszliwe rzeczy – materializm brutalniejszy i bardziej bez skrupułów niż wszystko, co ośmielano się powiedzieć w tej mierze w XIX stuleciu. Tym ćarwakom, wędrującym z miasta do miasta, pozwalano przemawiać w świątyniach, a wołali oni, że religia jest to stek absurdów i machinacje kapłanów, że Wedy były słowami i pismami nicponi, kanalii i demonów i że nie ma ani Boga, ani duszy wiecznej. Jeżeli jest dusza, czemu nie powraca po śmierci, przyciągana przez miłość małżonka i dzieci? Oni myśleli, że dusza – jeżeli istnieje – powinna nadal po śmierci miłować i mieć pragnienia ziemskie. A jednak tym ćarwakom nikt nie uczynił nic złego.
W Indiach była zawsze ta wspaniała swoboda wyznawania religii, a pamiętajmy, że wolność jest pierwszym warunkiem rozwoju. Nie wzrośnie nic, czemu nie dacie wolności. Absurdem jest myśl, że można pomagać innym do wzrastania, ochraniając ich i kierując nimi, a zachowując dla siebie zawsze stanowisko instruktora. Jest to niebezpieczne kłamstwo, które zahamowało na świecie rozwój duchowy wielu, bardzo wielu milionów istot ludzkich. Niechaj ludzie mają światło wolności! Jest to jedyny warunek rozwoju.
My w Indiach pozostawiamy ludziom swobodę w sprawach duchowych, toteż i dzisiaj jeszcze myśl religijna ma u nas olbrzymią moc ducha. Wy przyznajecie tę swobodę w sprawach zagadnień życia społecznego, toteż macie wspaniałą organizację społeczną. My nie pozostawiliśmy swobody w tej dziedzinie, dlatego życie społeczne u nas skarlało. Wy nie dawaliście nigdy swobody w sprawach religii, narzucaliście wierzenia ogniem i mieczem, toteż skutkiem tego jest fakt, że religia w psychice europejskiej wzrasta słabo – wątła i zwyrodniała. W Indiach musimy wyzwolić z więzów społeczeństwo, w Europie trzeba skruszyć kajdany i kule u nóg, powstrzymujące postęp duchowy. Wtedy człowiek będzie zdolny do rozwoju najwspanialszego. Kiedy odkryjemy, że rozwój duchowy oraz rozwój moralny i społeczny łączą się w jednię, przekonamy się, że religia – w najgłębszym znaczeniu słowa – powinna przeniknąć życie codzienne nasze i całego społeczeństwa. W świetle wedanty zrozumiecie, że wszystkie nauki są przejawieniem religii i że tak samo jest ze wszystkim, co istnieje na ziemi.
Widzimy więc, że nauki powstawały i wzrastają dzięki wolności; a w naukach rozróżniamy dwie grupy poglądów: jedne materialistyczne, agresywne, drugie pozytywne, konstruujące. Szczególne, że znajdujemy je we wszystkich społeczeństwach. Kiedy tylko w społeczeństwie dzieje się coś niedobrego, zaraz powstaje grupa zwalczająca ów brak z zawziętością i nienawiścią, wyrodniejącą często w fanatyzm. W każdym społeczeństwie są fanatycy, a kobiety, z natury impulsywne, często z łatwością dają posłuch oskarżycielom. Każdy fanatyk występujący burzycielsko przeciw czemukolwiek znajdzie sobie podkomendnych. Łatwo jest rozwalać wszystko; obłąkany może rozbijać dookoła, ale trudno byłoby mu wznieść cokolwiek. Fanatycy mogą też zdziałać coś dobrego, według swego pojmowania rzeczy, lecz więcej szkodzą, ponieważ naszych instytucji społecznych nie da się utworzyć z dnia na dzień, ażeby zaś je poprawić, trzeba usunąć samą przyczynę zła. Wady nie zwalczymy wytykaniem jej; musimy sięgnąć do samego korzenia zła. Usuńmy przyczynę, a skutek zniknie również. Krzykiem nie zdziała się nic.
Byli ludzie o sercach pełnych współczucia, rozumiejący, że musimy zgłębiać przyczyny – wielcy święci. Przypomnijcie sobie, że wszyscy wielcy Nauczyciele świata mówili, że przyszli nie po to, żeby burzyć, lecz żeby dokonać. Bardzo często nie pojmowano tego i wyrozumiałość ich traktowano jako uchybiający godności kompromis z opinią panującą w danym czasie. Dziś jeszcze słyszy się niekiedy o tych prorokach i wielkich Nauczycielach, że byli tchórzliwi, że nie mieli odwagi mówić i działać zgodnie z tym, co uważali za sprawiedliwe; ale to nie jest słuszne. Fanatycy nie rozumieją wcale bezgranicznej mocy miłości, przepełniającej serca tych wielkich mędrców, którzy mieszkańców ziemi uważali za swe dzieci. Oni byli jak prawdziwi ojcowie, prawdziwi bogowie, pełni współczucia i nieskończonej cierpliwości wobec każdego; byli gotowi rozumieć i przebaczać. Wiedzieli, jak powinno wzrastać i rozwijać się społeczeństwo ludzkie, toteż stosowali swe lekarstwa łagodnie i z cierpliwą wytrwałością, bez przerażania i zwalczania ludzi, prowadząc ich opiekuńczo, krok za krokiem wzwyż. Autorzy upaniszadów byli tego rodzaju ludźmi. Wiedzieli, że starożytnych pojęć o Bogu nie da się pogodzić z ideałami moralności ich epoki; rozumieli, że to, czego nauczają ateiści, zawiera sporą część prawdy, nawet wielkie klejnoty prawdy, ale wiedzieli zarazem, że ci, którzy chcieli przeciąć ową nic, na którą nanizane są perły, którzy chcieli zbudować nowe społeczeństwo na obłokach, utracą grunt pod nogami.
Nigdy nie budujemy niczego zupełnie nowego, przestawiamy to, co już istnieje, zmieniamy po prostu miejsca rzeczy. Z ziarenka wyrasta powoli drzewo. Musimy skierować siły swe ku prawdzie i urzeczywistnić prawdę już istniejącą, a nie próbować stwarzania prawd nowych. Mędrcy starożytności nie burzyli wprost starych pojęć o Bogu, jako nie nadających się do przyjęcia przez ludzi im współczesnych, lecz poszukiwali w tych pojęciach głębszej treści, już w nich zawartej. Wynikiem była filozofia wedanty. Z dawnych bóstw, z pojęcia Boga osobowego, rządzącego wszechświatem, wydobywali coraz wyższe idee, aż doszli do tego, co otrzymało miano Absolutu Bezosobowego; znaleźli Jednię w całym wszechświecie.
Kto widzi w tym świecie mnogości Jedyne, przenikające wszystko,
Kto na tym świecie śmierci znajduje Jedyne Nieskończone Życie,
Kto na tym świecie ciemnoty i niewrażliwości znajduje Światłość i Jedyne Poznanie
Ten zdobywa spokój wiekuisty.
Nikt inny, nikt inny.