Rozdziały 11 – 20

Rozdział 11 W aśramie

Pisanie o ludziach jeszcze żyjących jest rzeczą bardzo delikatną. Dlatego ta część mego pamiętnika ograniczy się do ogólnych obserwacji. W czasie mego pobytu w aśramie, pośród osób z Zachodu było troje Amerykanów, dwie panie i dżentelmen; jeden Anglik, który wcześniej przez 14 lat żył w małżeństwie; Angielka, która przybyła wkrótce po mnie; poza tym kilku Francuzów, jeden Żyd, dwóch Polaków i jeden Niemiec. Z małymi wyjątkami czas mój absorbowały całkowicie moje własne problemy i Maharishi. Nie pragnąłem życia towarzyskiego. Głównym miejscem spotkań była sala aśramu i naturalnie świątynia, gdzie Maharishi spędzał czas przeważnie na udzielaniu darśanu.

Spośród Hindusów najbardziej interesowali mnie swami, to jest czciciele „z zawodu”. Niektórzy byli inteligentnymi i rzeczywiście pobożnymi ludźmi. Wieczorami widywałem niektórych z nich, siedzących koło kapliczek rozsianych w pobliżu i nauczających okolicznych wieśniaków. Na kamiennych ołtarzach płonęły światła, swami siedzieli na stopniach recytując święte teksty i śpiewając hymny.

Często rozmawiałem z pewnym muzułmańskim uczonym, profesorem jednego z uniwersytetów indyjskich. Prowadziłem również przyjacielskie pogawędki z pocztmistrzem (aśram posiada własny urząd pocztowy). Jego dziecięcy i dobrotliwy sposób bycia podobał mi się, tak jak i jego bezgraniczne oddanie dla jego wielkiego rodaka, naszego umiłowanego Bhagawana. Obawiam się, że moja korespondencja przysparzała mu wiele kłopotu, jednak pełnił swój obowiązek pocztmistrza sprawnie i z dobrą wolą.

Tłumy braminów i inteligencja ze wszystkich stron Indii podtrzymywały stały potok ludzi odwiedzających Tiruvannamalai. Przedstawiciele wyższych indyjskich sfer, radźowie i maharadźowie wraz ze swymi rodzinami, byli również częstymi gośćmi. Niektórzy z nich mieli za żony Europejki, przybrane w piękne i kosztowne sari. Książęta mają osobny hotel w odległości około 150 metrów od budynków aśramu. Ofiarowują aśramowi cenne podarunki i bardzo się przyczynili do jego rozbudowy.

W obecności Maharishiego nie ma żadnych różnic pomiędzy klasami społeczeństwa indyjskiego, ale personel aśramu dba o to, aby książęta indyjscy dostawali miejsca w pobliżu Maharishiego, ponieważ przyjeżdżają oni tylko na krótko, na jeden lub dwa dni.

Aśram posiada dobrze zaopatrzoną bibliotekę, wypełnioną własnymi wydawnictwami. Ale wszystkie te rzeczy są mało znaczącymi detalami, które mało mnie interesują. Mistrz jest słońcem, dokoła którego obraca się wszystko inne.

Rozdział 12 Nauki Maharishiego

Rzecz szczególna, że zmuszeni jesteśmy uznać dwa fakty, pozornie sprzeczne. Nauki Wielkiego Rysziego Indii są w swej istocie tak stare, jak pierwsze ślady filozoficznego myślenia ludzkości, a jednak otwierają one nowy świat duchowej doskonałości.

Na wrotach starej greckiej świątyni wtajemniczeń widniał napis: Gnothi se auton (Poznaj samego siebie). Platon powtarzał: „Poznaj samego siebie, a poznasz świat i bogów”.

Dociekanie Maharishiego – tajemnicza wićara – mówi to samo. Jest ona kamieniem węgielnym jego przesłania dla nowoczesnego świata. Dziwimy się, na czym polega siła tego przesłania, jeśli było ono znane od tysięcy lat. Rozwiązanie tkwi w odpowiedzi na inne pytanie: Kto dał nam tę naukę i kiedy? Maharishi jest Mędrcem współczesnym i on sam jest żywym dowodem prawdy, którą przyniósł z własnego doświadczenia duchowego. On odkrył wićarę wtedy, gdy jeszcze nic nie wiedział o filozofii religijnej. Jako szesnastoletni chłopiec, zanurzony w transcendentalny stan samadhi, osiągnął bez niczyjej pomocy urzeczywistnienie Jaźni, ostateczną prawdę. Nie miał on żadnych wątpliwości co do prawdy, bo sam się nią stał.

Pisarz i poeta Grant Duff (Douglas Ainslie), w swym artykule pt. „Największe wydarzenie mojego życia”, zamieszczonym w pamiątkowej publikacji Ramanaśramu Golden Jubilee Souvenir, mówi o wstrząsie, jakiego doznał, gdy pierwszy raz zobaczył Maharishiego. Napisał on: „Widziałem Maharishiego po raz pierwszy, lecz w chwili, gdy na mnie spojrzał, czułem, że on był Prawdą i Światłem”.

To przeżycie nie było bynajmniej udziałem tylko Granta Duffa. Wielu innych odczuło to z niewzruszoną pewnością duszy. To przeżycie to najgłębsze misterium prawdziwego urzeczywistnienia Boga, czyli Prawdy, gdyż wtedy człowiek staje się jednym z Nim. A równocześnie staje się drugi cud – człowiek ten staje się najbliższy innym ludziom.

Trudno jest wyrazić wzniosłość. Rozmawiałem z Mistrzem tylko trzy razy, za każdym razem tylko przez kilka minut. Podczas ostatniej mojej rozmowy z nim (patrz rozdział Pożegnanie) zauważy czytelnik, że instynktownie unikałem każdego mówionego słowa.

Gdy Gandhi wysłał Śri Rajendrę Prasada, dzisiejszego prezydenta Republiki Indii do Maharishiego, aby go prosić o przesłanie dla siebie, powiedział Mędrzec: „Po cóż słowa, gdy serce przemawia do serca?” I posłaniec wrócił do swego Mistrza, Mahatmy Gandhiego, który zadowolił się odpowiedzią Wielkiego Rysziego.

Tak więc samodociekanie „Kim jestem?” było zawsze podstawą wszystkich nauk Maharishiego. Mówił nam, że zadając sobie to pytanie, musimy również jasno zdawać sobie sprawę, iż nasze cielesne zmysły i umysł są nietrwałe i uwarunkowane, i powinny zostać wykluczone z dziedziny rzeczywistego. Wówczas to, co pozostanie przez nie nietknięte, będzie naszą Jaźnią.

Przez stałe i wytrwałe praktykowanie wićary dochodzimy do ciszy. W czasie swego długiego życia na ziemi dawał Maharishi wiele objaśnień do swych nauk, w odpowiedzi na pytania, stawiane mu przez niezliczonych odwiedzających i uczniów. Są one spisane w wielu książkach, opublikowanych przez aśram. Jedna z nich, nieporównana Maha-yoga (Wielka Joga) zawiera wszystkie najistotniejsze wypowiedzi Maharishiego, uporządkowane w odpowiedni sposób przez jego wybitnego ucznia. Książka ta jest niezbędna dla każdego poważnego ucznia Maharishiego. Jeśli ją przestudiujecie, poznacie posłannictwo i wielkość Maharishiego.

Użyteczność pisarza i jego siła przekonywania w sprawach duchowych zależą od nastroju i intuicji, z jaką pisze. Możemy wyrażać nasze pojęcia mentalne, nasze problemy i teorie. Są one dziećmi naszego zewnętrznego umysłu i pozostaną zimnym, martwym płodem, jeśli nie dotknie ich tchnienie wewnętrznej rzeczywistości.

W małej wprowadzającej książeczce H. P. Bławackiej Głos milczenia czytamy:

        Umysł jest jak lustro, na którym gromadzi się kurz, gdy ono odbija przedmioty.

Tak więc w poszukiwaniach duchowych umysł odgrywa rolę poślednią. Gdy piszemy przy pomocy tylko zewnętrznego umysłu, usiłujemy zgromadzić odpowiednie słowa i wybrać idee, które chcemy przelać na papier. To jest dzieło umysłu. Pozostajemy wówczas w dziedzinie nierzeczywistego. Ostateczna prawda pozostanie dla nas na czas nieokreślony zakryta.

Maharishi uczył nas stosowania innego procesu, kierowania się ku wyższej płaszczyźnie świadomości, na której wznosimy się ponad wszystkie niedoskonałości „lustra”. Jest to dziedzina prawdziwego „Ja”, wyższego „Ja”. Jeśli piszemy z tej płaszczyzny, nie dobieramy słów ani idei. Przychodzą one intuicyjnie, tak jakby właśnie zostały wybrane. Uczony bramin, czytając te słowa uśmiechnąłby się i powiedział: „Drogi Mouni, czemu nie powiesz tego, co masz na myśli i nie nazwiesz tego po prostu buddhi?” Ale to nic nie powie czytelnikowi nie obeznanemu z klasyczną indyjską terminologią.

Mędrzec z Arunaćali dał nam jeszcze inny wielki nakaz – abyśmy już teraz, jeszcze za życia dążyli do osiągnięcia płaszczyzny świadomości, przekraczającej „normalną”. Wówczas bowiem osiągniemy świadomość, mającą trwać wiecznie, niezależną od śmierci ciała. Stan ten uwolni nas od wszelkiego lęku i niepewności. Jest on perłą wielkiej wartości, skarbem, którego odkrycie wynagrodzi wszelki trud, dobrą częścią, która nie będzie nam zabrana.

Maharishi nie zajmował się teoriami. Jedna z jego sławnych wypowiedzi brzmi: „Nie ma reinkarnacji; nie ma Iśwary (Boga osobowego); nie ma nic; musisz jedynie być”. To są ostateczne prawdy dla tych, którzy dochodzą do najwyższej koncepcji bytu nieuwarunkowanego. Stan ten jest osiągalny, ponieważ on go osiągnął. Sądzę, że prawdziwym przeznaczeniem wielkiej istoty, która dla nas schodzi na ziemię jest nie tyle obdarzenie nas nową nauką (jeśli w ogóle istnieją nowe nauki), ile danie nam przykładu osiągnięcia doskonałości przez wypełnienie nauk świętych pism i przez wlanie w nie nowego życia.

Taki jest cel maha-jogi, ciągle na nowo potwierdzany przez samego Maharishiego.

Różne religie świata przeznaczone są dla ludzi przeciętnych. Dają one wskazówki jak prowadzić cnotliwe życie i jako nagrodę obiecują niebo. Są one zbawienne na swym własnym polu. Prawo przyczyny i skutku jest prawdziwe. Jeżeli przebywając w różnych formach naszej egzystencji czynimy dobro, stwarzamy korzystne warunki dla naszego dalszego rozwoju. Od chwili jednak, gdy ujrzymy pełen chwały cel naszego istnienia, inne pomniejsze cele przestają nas pociągać i stopniowo stajemy się niezdolni do czynienia zła. Zło leży w granicach naszego efemerycznego i zależnego od zmysłów ego, które Maharishi nazywa „hybrydą, wyrastającą pomiędzy prawdziwym „Ja” a ciałem”.

Inna nauka, na którą kładł duży nacisk mówi, że nie ma czegoś takiego, jak ewolucja ducha lub ewolucja Jaźni. Jego koncepcja jest znacznie bardziej realistyczna i pełna zdrowego rozsądku. Mówi on, że prawdziwe „Ja” jest w nas zawsze obecne, lecz okrywają je zasłony materii. Wszystko, co mamy do zrobienia, to usunąć ułudę (māyā), a wtedy rozbłyśnie w nas Jaźń. Nie potrzeba jej szukać gdzieś indziej.

Na podstawie tego, co wyżej powiedziano, można założyć, że nauki Wielkiego Rysziego nie będą akceptowane przez wszystkich. Ludzkość do pewnego etapu będzie wolała żyć w dziedzinie materii i zmysłów. Nie możemy sprawić, by dziecko od razu przemieniło się w dorosłego, ani wlać litra wody w naczynie półlitrowe. Dziecko dorośnie w swoim czasie. Dla dusz, które osiągnęły dostateczny rozwój, zasadniczą sprawą jest wykorzystanie obecności Posłańca. Gromadzi on w czasie swego fizycznego życia dusze takie wokół siebie i pomaga im w ich ostatnich krokach ku urzeczywistnieniu.

Zanim skończę ten rozdział, chciałbym jeszcze przytoczyć pewną ważną tezę mego Mistrza: „Urzeczywistnienie swej własnej Jaźni jest najwznioślejszą postacią waszego służenia światu”.

Przeto nie smuć się, jeśli nie zdołasz nakarmić wszystkich głodnych i ubogich. Mają oni swe własne przeznaczenie, czyli jak mówią nasi indyjscy przyjaciele, swego własnego karmana. Bądź błogosławieństwem i dobrodziejstwem dla wszystkich, których w życiu spotykasz, ale nie opuszczaj swej własnej ścieżki w poszukiwaniu jakiegoś szczególnego czynu, gdyż może cię to wplątać w świat nierzeczywistego i mógłbyś wtedy zapomnieć o celu.

Póki nie osiągniesz urzeczywistnienia nie jest nigdy pewne, czy działalność twoja jest istotnie zdrowa. Istnieje jedna tylko metoda uniknięcia błędów w twojej działalności. Polega ona na tym – jak mówi Mistrz – abyś działał bez egotyzmu, to jest, abyś przestał myśleć, że to ty działasz. Autor Maha-jogi określa tę postawę jako stan nieegoistycznej świadomości.

     „Miej ufność w Bogu i zaufaj sobie samemu; to uleczy wszystko. Spodziewaj się
najlepszego, oczekuj najlepszego, trudź się dla najlepszego, a w końcu wszystko
ułoży się dla ciebie dobrze”.

Z powiedzeń Maharishiego

Daj mi Panie spokój ducha we wszystkich sprawach, wszystko ogarniającą miłość.

Rozdział 13 Prosta Ścieżka

Z tego, co dotąd powiedziano widać, że Wielki Ryszi, w przeciwieństwie do większości joginów i licznych współczesnych świętych, nie uważa praktyk jogi za warunek najwyższego i trwałego osiągnięcia duchowego, które on określa terminem „samo- realizacja” (w sanskrycie: svarūpa darśanam, dosł. widzenie własnej natury).

Twierdzi on, że do osiągnięcia tego celu nie prowadzą wszystkie dziwaczne pozycje ciała, ćwiczenia oddechowe, kontrola prądów prany i temu podobne. W swych rozmowach rzadko o tym wspomina. A więc Prosta Ścieżka, prowadząca do duchowej doskonałości – tak jak ją nam wskazuje Maharishi – nie wymaga wcale żadnych nienaturalnych pozycji ciała, często tak trudnych dla większości ludzi współczesnych; nie wymaga żadnych wysiłków hatha-jogi, które łatwo mogą się stać niebezpieczne, jeżeli są wykonywane bez bezpośredniego nadzoru kompetentnego nauczyciela, nie potrzebuje również żadnych sztucznych praktyk koncentracji. Wszystkie te rzeczy prowadzą donikąd, o ile nie towarzyszą im elementy duchowego oświecenia, jak to zdecydowanie podkreśla Śri Śankaraćarja w swej Wiweka-ćudamani.

Teraz widzę jasno, że wszystkie te rzeczy należą do zamkniętego, zaczarowanego koła. Latami wraz z kilkoma moimi najbliższymi okultystycznymi przyjaciółmi studiowałem i ćwiczyłem się w kilku rodzajach zewnętrznej jogi (używam tej nazwy, aby odróżnić je od Maha-jogi, czyli Prostej Ścieżki). Ale wyniki nie dawały powodzenia i nie warte były naszych wysiłków. Oczywiście, niektóre z ćwiczeń były dobre dla naszego zdrowia fizycznego, szczególnie zaś dla uspokojenia nerwów, wyrobienia pięknego głosu itp. Ale wszystkie te zdobycze pozostawały z nami tylko tak długo, jak długo były regularnie praktykowane. Nawet parotygodniowa przerwa mogła nas pozbawić wszystkiego, co osiągnęliśmy z takim trudem i nakładem czasu. Prawdziwy i trwały spokój wewnętrzny był nie do zdobycia na tej drodze, mimo że uprawiałem bardzo intensywnie dźapę[3](powtarzanie) najlepszych mantr. Paul Sedir, wybitny francuski okultysta i pisarz, który poszedł później drogą duchową, pytał sam siebie z lekką goryczą: „Jakich to wiecznotrwałych wartości dopiąłem i nauczyłem się w ciągu wszystkich tych lat, straconych na studiowanie tak zwanej Wiedzy Tajemnej?”.

Mistrz Ramana Maharishi mówi to samo i dużo więcej. Stwierdza on, że kontrola umysłu, osiągnięta na jakiejkolwiek drodze z wyjątkiem wićary, będzie tylko tymczasowa, ponieważ umysł będzie niezmiennie powracał do swych spontanicznych czynności. „Co nie jest naturalne” – mówi Mędrzec – „nie może być trwałe, a co nie jest trwałe, nie jest warte starań”. Któryż rozumny człowiek nie zgodzi się z Wielkim Ryszim? Któż nie spostrzeże, że nie ma możliwości ani nadziei na urzeczywistnienie przy pomocy nieodpowiednich metod? Ponieważ wtedy człowiek po prostu nie ma czasu dla pracy właściwej, czyli przy pomocy tylko wićary. Życie jest zbyt krótkie, by je marnować, jeśli naprawdę zależy nam na poważnych osiągnięciach. Co więcej, dla większości dążących zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie, skomplikowane praktyki okultystyczne obowiązkowo wymagają trudnych do przeprowadzenia zmian w porządku codziennego życia. Te setki ćwiczeń, pozycji, modlitw, inwokacji i medytacji są nie do pogodzenia ze środkami i możliwościami normalnego życia przeciętnej jednostki. Niewielu praktykujących posiada wystarczające środki materialne, pozwalające im na całkowite wycofanie się z czynności świata zewnętrznego, by móc prowadzić niezbędny w tym wypadku „bezczynny” tryb życia. Żaden pracujący ani żyjący w rodzinie człowiek nie mógłby pozwolić sobie na takie życie, nie stając się ciężarem dla innych. Zresztą byłoby to niedopuszczalne dla jednostki dążącej wzwyż. W większości krajów zachodnich – w przeciwieństwie do wschodnich – nie jest do pomyślenia wędrowanie o kiju żebraka, bez wchodzenia w konflikt z prawem, a to byłoby błędem.

Ale Prosta Ścieżka jest możliwa i wygodna dla każdego, kto jest na tyle dojrzały, by na nią wstąpić, bez różnicy czy będzie to mężczyzna czy kobieta, młody czy stary, bogaty czy biedny, wykształcony czy analfabeta. Ta Ścieżka może być praktykowana w tajemnicy, tak że świat zewnętrzny nigdy się nie dowie, iż człowiek jest zaangażowany w głębokie i intensywne szukanie. To oznacza, że zostają sprowadzone do minimum przeszkody zewnętrzne, ale zgodnie z karmanem.

Nie ma tutaj również mowy o czytaniu niezliczonych książek, pisanych zwykle przez ludzi, którzy sami nawet nie mogą mieć nadziei na zastosowanie w praktyce wszystkiego tego, co zalecają swoim czytelnikom. Ponieważ istnieje tylko jedna rzecz, z poznaniem której wszystko staje się jasne i znane. Ale bez niej wszystko pozostaje w ciemnościach niewiedzy, a rzeczywistości, niezmiennego bytu, czyli życia, nie można dosięgnąć.

Właśnie dlatego tak mała liczba osób zdolna jest dokonać czegoś, co jest warte wspomnienia, abstrahując od bezużytecznego wypełnienia umysłu myślami i teoriami, pożyczonymi od innych. Przecież samo tylko oglądanie potraw, czy też osób jedzących nie zaspokoi naszego głodu. Musimy sami zacząć jeść, jeśli chcemy pozostać przy życiu.

Wielość teorii z ich niezliczonymi książkami, wiele sekt i religii z ich prawie nieodzowną wrogością (mimo starannego ukrywania tej nieprzyjemnej cechy przed laikami), wszystko to wskazuje na brak jedności zasadniczej, a to jest dowodem, że jest w nich mało prawdy, albo wcale jej nie ma.

Lecz Prosta Ścieżka w jednym momentalnym błysku daje nam jasny obraz naszego najwyższego i jedynego celu. Proces zdobywania cnót zostaje tu odwrócony. Nie potrzebujemy ich szukać, bowiem przychodzą ku nam same, w miarę naszego postępu na Ścieżce. Trudno jest powstrzymać się od zacytowania słów Chrystusa o królestwie niebieskim, którego powinno się szukać przede wszystkim: „Szukajcie nasamprzód Królestwa Bożego i prawdy jego, a wszystko inne będzie wam dodane”. Zmuszanie się do uprawiania cnót jest praktycznie tak samo bezużyteczne, jak uciekanie przed pokusami. Wiemy dobrze, że żadne zwycięstwo nie może być osiągnięte przez ucieczkę, lecz tylko przez mężną i odważną walkę. I musimy wiedzieć, przeciwko czemu walczymy, inaczej przegramy bitwę. Tylko Prosta Ścieżka mówi nam od pierwszego kroku dokąd zdążamy i dlaczego. Nasze wyrzeczenie się świata nierzeczywistego, mimo że ukryte przed naszym otoczeniem, otrzymuje naturalny i rozumny charakter, a nie staje się imaginacją lub przelotnym snem. Wtedy poznajemy doświadczalnie istotne wartości rzeczy, wśród których jeszcze musimy żyć.

Medytując o tym wszystkim widzę, że wielu z popularnych współczesnych pisarzy tematów jogi i okultyzmu nie jest bynajmniej mistrzami w dziedzinie, którą starają się opisać. Obiecując swym czytelnikom wszystkie rodzaje kontroli nad ich ciałami i życiem, sami oni nie osiągnęli tej kontroli. Wiedzą oni rzekomo wszystko o jodze i ukrytych siłach w człowieku, ale zwykle jedno uważne spojrzenie wystarcza, by zobaczyć, jak daleko są ci ludzie od wspomnianej kontroli, a nawet od doskonałości ciała, nie mówiąc już o rzeczach wyższych. Jest znacznie łatwiej pisać książki, niż osiągnąć urzeczywistnienie prawdy. Medice, cura te ipsum!

Rozumiem, że wielu ludzi wciąż jeszcze musi kroczyć tymi wątpliwymi ścieżkami, ponieważ nie są zdolni ocenić należycie tej wyjątkowej, która prowadzi do najwyższego osiągnięcia. I w tym sensie możemy do pewnego stopnia zaakceptować twierdzenie, że „wszystkie drogi prowadzą ostatecznie do tego samego celu”, a to dlatego, że czas płynie wciąż przez wieczność.

Jeżeli mamy do dyspozycji szybki samochód, będzie bardzo nieprawdopodobne, byśmy woleli używać zaprzężonego w byczki wózka, który co dzień widzę w Tiruvannamalai. Lecz taki prymitywny typ starożytnego powozu był tu w użyciu od tysięcy lat, i nawet teraz jeszcze służy z pożytkiem tutejszym wieśniakom. Wobec tego nie ma w tym nic zdrożnego z punktu widzenia czasu.

Ale ze mną teraz sprawy stoją inaczej. Jeżeli nie potrzebuję więcej książek, to dlatego, że prawdziwe źródło wtajemniczenia jest tuż przed moimi oczyma. Taki stan rzeczy nie jest udziałem zbyt wielu ludzi, i wiem, że i dla mnie będzie on trwał jeszcze tylko przez krótki czas. Lecz gdzież znajdzie się moc, która byłaby zdolna zniszczyć wzniosłą rzeczywistość obecności prawdziwego Mistrza?

Wspaniałe słowa innego wielkiego Nauczyciela intuicyjnie rozbrzmiewają w mej świadomości: „Ja jestem drogą, prawdą i życiem; nikt nie może przyjść do Ojca, jak tylko przeze mnie”. W obecności Maharishiego ta prawda mistyczna staje się jasna i realna. Dlatego że tu, u stóp Bhagawana, widzę, podobnie jak inni przede mną, że On jest drogą.

Prosta Ścieżka jest zarazem spełnieniem duchowego testamentu Buddy: „Nie możecie zniszczyć waszych iluzji, tworząc inne na ich miejsce”. Mistrz Prostej Ścieżki, siedzący naprzeciw mnie, jest największym niszczycielem wszystkich złudzeń.

Pod żadnym warunkiem człowiek, który widział jego światło, nie może już wierzyć w złudę nierealnego, chociaż przejawionego wszechświata, który, jak mówi Mistrz, istnieje tylko w naszym umyśle. Wówczas trucizna kompromisu pomiędzy teoretycznym przyjęciem wyżej wymienionej prawdy a rzeczywistym stosowaniem jej w życiu codziennym jest na zawsze unieszkodliwiona.

Inny cytat przychodzi mi na myśl, pochodzi z Głosu milczenia H.P. Bławackiej, osnutego na wielkim mistycznym dziele północnego buddyzmu: „ja materialne i JA duchowe nigdy nie mogą się spotkać. Jedno z nich musi zniknąć, bo dla obojga nie ma miejsca”. Prosta Ścieżka zgadza się z tym stwierdzeniem.

Śri Maharishi wyraźnie podtrzymuje naukę adwajta-wedanty, która uznaje tylko jedną jedyną Rzeczywistość, którą jest atman, Jaźń, czyli Duch. W swej Wiweka-ćudamani Śankaraćarja mówi: „Cały ten wszechświat poznawalny za pomocą umysłu jest duchem…” Jeśli będziemy śledzić rozwój tej filozofii aż do jej źródła, wtedy zobaczymy, że znikający materialny odpowiednik człowieka jest jakby nieistniejący. Musimy też przyznać, że adwajta wyprzedza nawet cytowany wyżej wiersz z Głosu milczenia, ponieważ uważa, że materialne ja, czyli znane nam potrójne ego jest całkowicie nierzeczywiste i nie ma realnego bytu.

I teraz, od mojej poprzedniej, tak licznej kolekcji koncepcji, przechodzę do jednej, która zastępuje je wszystkie, i która daje odpowiedzi lub może unicestwia wszystkie moje pytania. I w ten sposób zostaje osiągnięty wymarzony spokój umysłu. Jakże inna jest w praktyce droga, prowadząca do tego celu, jak niepodobna jest ona do moich dawnych wysiłków.

Kiedy zrozumiemy, że istnieje niechybna droga do ostatecznego celu, radość tej świadomości jest wszechogarniająca, niezmierzona. Ponieważ ona jest właśnie tą tajemniczą wodą, która gasi wszystkie ludzkie pragnienia; bo ludzkość nigdy nie była i nie jest pozbawiona pomocy i wskazówek na swej drodze wędrownej, pełnej rozdroży i cierpień. Ci, którzy szukają – znajdą. Ale szukanie musi być kierowane do rzeczy najwyższych, a nie do jakichś mniej lub więcej egzaltowanych złud. Zasadnicza cnota prawdziwego rozróżniania odgrywa dominującą rolę w szukaniu. Bo gdy Prosta Ścieżka staje się dla nas widzialna, wszystkie inne znikają, jak gdyby nigdy nie były poszukiwane. Uczeń nie potrzebuje niczego odrzucać. On po prostu zapomina o tym, co powinno być zapomniane i pamięta tylko o tym, co musi być zapamiętane.

Głęboko w naszych sercach znajduje się źródło, o którym tak często mówił Mistrz. Można je porównać do środka okręgu, z którego to punktu możemy patrzeć we wszystkich kierunkach i poza którym żadna inna pozycja nie da nam tak dogodnego wglądu. Teraz rozumiem naprawdę, dlaczego droga Maharishiego bywa też nazywana ścieżką Wewnętrznego Milczenia. Do kogóż mógłby mówić jedyny Patrzący? Idź wprost do źródła wszelkiej prawdy w twoim duchowym centrum ciszy, w twoim sercu; bo najkrótszą drogą pomiędzy dwoma punktami jest zawsze linia prosta i prawda mistyczna kryje się poza tym geometrycznym aksjomatem. Przyjmij ją i oto Prosta Ścieżka jest już pod twoimi stopami. Nie trzeba jej szukać gdzie indziej. „Pojedynczy krok rozpoczyna podróż długą na tysiąc mil”, lecz jeśli ten pierwszy krok nie zostanie postawiony, wędrowiec pozostanie w punkcie wyjścia.

Bez wiedzy kim jesteśmy, pozostajemy unieruchomieni duchowo. Prędzej czy później musimy dotrzeć do prawdziwego początku drogi i zapomnieć o naszych wcześniejszych tułaczkach.

Prostą Ścieżkę można porównać do potężnej rzeki, płynącej spokojnie i majestatycznie do nieskończonego oceanu Nirwany, Brahmana, Królestwa Niebieskiego, jakkolwiek byśmy nazwali ten jedyny i ostateczny cel każdej istoty. Jogi, religie, sekty, systemy filozoficzne, stowarzyszenia okultystyczne i duchowe, wszystko to można porównać do mniejszych rzeczułek i strumyków oddających swe wody tej samej wielkiej rzece, płynącej prosto do oceanu. Ale zanim dotrą do wielkiej rzeki, wodospady, mielizny i inne przeszkody mogą wielokrotnie zmieniać ich bieg. I wtedy, żeglując po nich, nie możemy jeszcze zobaczyć jedynego prądu, wciąż zakrywanego przez zakręty. Każdy moment przynosi nam nowy widok brzegu i nowych zakrętów w oddali. Mamy tendencję do zapominania, że wszystko ma swój koniec. Podobnie jest z naszymi wędrówkami po manowcach. Ale ten, kto wie o ukrytej Prostej Ścieżce, nie będzie tracił czasu na bocznych dróżkach. Wszystkie wysiłki będą wtedy skupione na jednym zagadnieniu: „Jak się dostać do wielkiego prądu, który płynie wprost do oceanu?”

Tacy ludzie prawdopodobnie przeszli poprzez wszystkie kręte ścieżki w swych poprzednich żywotach i teraz, nauczeni doświadczeniem, zmierzają wprost do najwyższej drogi, nie interesując się innymi. Od czasu do czasu Mistrz wpływa swym statkiem na wielką rzekę i widzi wtedy tych wszystkich, którzy skończyli podróżowanie po mniejszych rzeczułkach i teraz czekają na podróż ostatnią. Spośród nich wybiera tych, którzy są przygotowani i statek znika w falach wieczności.

Niewidzialny statek wciąż jeszcze płynie wypatrując nas. Jego Mistrz chce nas zabrać ze sobą.

Rozdział 14 Technika wićary

Najprostsze rzeczy bywają czasami najtrudniejsze do osiągnięcia.

Gdy usiłujemy przezwyciężyć wszystkie zachcianki i fantazje naszego umysłu, i skupić się na jednej, wybranej w określonym celu, umysł walczy rozpaczliwie, opierając się kontroli. Od naszej woli zależy, kto wygra w tej walce. Znajdź, kto jest twórcą myśli, a osiągniesz cel. Takie jest prawdziwe urzeczywistnienie. Jest ono jednak zbyt mistyczne i trzeba nieugiętego wysiłku, aby je zrozumieć. Można by tomy napisać w celu ułatwienia tego zrozumienia. Na całe lata przed spotkaniem Maharishiego rozpocząłem pracę z wićarą; oto metoda, odpowiadająca jego pouczeniom:

Zanurzyć się w medytację, tłumacząc jasno zewnętrznemu umysłowi, że rzeczywista Jaźń nie może być czymś przemijającym, jak ciało, uczucia i umysł. Gdy fakt ten ustalił się już w naszej świadomości silnie i bez cienia wątpliwości, wówczas usiłuję każdą chwilę wypełnić pytaniem: „kim jestem?”. Jeśli pojawią się w umyśle jakieś inne myśli, należy je unicestwić za pomocą wićary. Im bardziej zdecydowana jest nasza wytrwałość, tym lepsze wyniki. Niespokojny umysł zaczyna się poddawać. Ponieważ każdą zbliżającą się myśl zastępuję magiczną wićarą, okresy absolutnego spokoju umysłu stają się coraz dłuższe. Na początku są to zaledwie sekundy. Przy ciągłym ćwiczeniu sekundy stają się minutami niezmąconego spokoju. Najważniejszą rzeczą jest uchwycić i zapamiętać to, co najbardziej ułatwiło osiągnięcie tego duchowego spokoju. Nie potrafię opisać przebiegu tego procesu w mojej świadomości, ponieważ przebiega on ponad i poza czynnością umysłu i dlatego nie można go wyrazić słowami, które należą do zakresu działalności umysłu. Ale każdy kto robi poważne wysiłki, przejdzie przez te same doświadczenia.

Gdziekolwiek się znajdowałem, wićara była zawsze ze mną; czy to w drodze, na ulicy, czy w tramwaju lub w pociągu, dosłownie cały dzień, o ile mój umysł nie był bezpośrednio zajęty jakąś konieczną czynnością. Podczas pierwszych miesięcy liczyłem pytania, zaopatrując każde pytanie w liczbę. „Kim jestem?” (raz), „Kim jestem?” (dwa), i tak dalej. Jeśli jednak okoliczności zmuszały mnie do przerwania tej pracy, starałem się uzyskaną liczbę zapamiętać lub jeśli przerwa miała trwać dłużej, zapisywałem liczbę na wąskim skrawku papieru, który w tym celu nosiłem w kieszeni. W kilku pierwszych dniach osiągnąłem najwyżej liczbę 1000, później 7000 i więcej było łatwym osiągnięciem. Skoro nauczyłem się każdą chwilę, z wyjątkiem tych, w których mówiłem lub oddawałem się koniecznej do wykonania pracy umysłowej, wypełniać wićarą, odrzuciłem liczenie jako niepotrzebne, bo umysł nauczył się automatycznie przypominać sobie wićarę.

Ważną rzeczą było, aby nie powtarzać wićary tylko umysłem, lecz by każde pytanie było przesycone silnym pragnieniem (bez słów) poznania „kim jestem?”.

A skutki: spokój duchowy i zdolność używania go według mojej woli jako siły, odrębnej od indywidualnego „ja”. Przeciętny człowiek mniema w swej nieświadomości, że składa się z ciała, uczuć i umysłu. Uczeń ćwiczący pod kierownictwem Mistrza przezwycięża ten fałsz.

I to jest punkt zwrotny w jego duchowym rozwoju, warunek sine qua non jego postępu na ścieżce. Gdy umysł panuje nad człowiekiem, człowiek staje się niewolnikiem. Urzeczywistnienie jest nieosiągalne dla tych, którzy są w niewoli umysłu lub zmysłów.

Duchowy aspekt wićary jest również jasny. Stosując ją, poszukujesz swego prawowitego dziedzictwa, kierując się bezpośrednio do samego źródła życia. Inne doświadczenia możliwe przy stosowaniu dociekania „kim jestem?” opisane są w innych rozdziałach. Cały problem życia zawarty jest w wićarze. Każda religia i każdy prawdziwy Mistrz zapewniają, że życie w swej istocie jest wieczne i niezniszczalne. Ale czym jest to życie?

Maharishi naucza, a uczeń poznaje, że życie jest niczym innym, jak nieprzerwaną świadomością.

Osiągnięcie tego stanu oznacza osiągnięcie nieśmiertelności ducha, osiągnięcie rzeczywistości. To jest cel i ostateczne zadanie. Nie ma niczego innego. Medytuj nad tym, a wówczas ta prawda stanie się jasna nawet dla zewnętrznego umysłu.

Takie są niebiosa, przyobiecane świętym i sprawiedliwym, jak nam powiedział Chrystus. Nie ma już dla nich śmierci. Jakie jasne stają się teraz słowa wielkiego nauczyciela ludzkości!

A z drugiej strony staje się jasne, dlaczego istnieją i istnieć muszą dla nierozwiniętych istot ludzkich okresowe przerwy w świadomości, pełne cierpień i lęku przed śmiercią. Jeśli najwyższa płaszczyzna świadomości człowieka nie przekracza poziomu intelektu (a tak właśnie jest u większości ludzi), to czynnik ten pociąga za sobą reinkarnowanie się w materii (māyā) i śmierć, będącą przejściem do innych form, której towarzyszy nieunikniona czasowa ciemność i luki w świadomości. Jeżeli natomiast świadomość nasza osiągnie królestwo ponadmentalne, królestwo wiecznego i niezmiennego ducha – jaźni, niezmiennej rzeczywistości, wówczas śmierć zostaje po prostu przekroczona i przestaje istnieć. Można teraz zrozumieć prawdę, tkwiącą w wypowiedzi Wielkiego Rysziego, która zaprzecza istnieniu reinkarnacji w dziedzinie ducha, a poza tym mówi o niej jak o fakcie pewnym. Z jego punktu widzenia śmierć i reinkarnacja są złudzeniem i nie dotyczą Jaźni, podobnie jak zmiana ubrania nie wywiera wpływu na nasze ciało. Wićara rzuca światło na każdą ścieżkę.

Rozdział 15 „Marto, Marto troszczysz się…

…Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele rzeczy, a przecież tak niewielu, bo tylko jednej potrzebujesz: i Marta wybrała tę najlepszą cząstkę, która jej nie będzie odjęta”.

Niewidzialne, ale mające niezwykle silny wpływ światło, które wypromieniowuje Maharishi, przynosi w skutku całkowitą zmianę naszych opinii i naszej oceny wszystkich wartości światowego życia. Po tych kilku tygodniach, które tu spędziłem, tak jasno widzę tragiczną pustkę sloganów, wypowiadanych przez większość ludzi dla zakrycia wewnętrznej próżni i całkowitej bezowocności ich egzystencji. Przypominam sobie, że zapytywałem wielu ludzi o główny cel ich życia. Wszystkie odpowiedzi zdawały się naśladować pewien wspólny wzór, jak gdyby pochodziły ze standardowej matrycy. Sedno odpowiedzi było mniej więcej takie: „Głównym celem mego życia jest służyć memu narodowi; wspierać rozwój ludzkości; pomagać ewolucji i kulturalnemu rozwojowi mego potomstwa; dać moim dzieciom dobre wychowanie i wpoić im zasady moralne”, i inne nic nie znaczące i nieszczere truizmy. Wolałem prostszą i bardziej szczerą odpowiedź: „Moim celem jest przyjemność. Pragnę w pełni używać życia, dopóki jeszcze można”.

Rozumiem teraz, że istota, która nie wie kim jest, nie może mieć jasnego poglądu w sprawach, które wykraczają poza jej osobowość, ani nawet przeczuwać ich istnienia. Rozumiem również, że dopóki istoty ludzkie nie osiągną świadomości Jaźni, są one wszystkie bez wyjątku unoszone przez automatyczny prąd, zwany przez nie życiem, podczas którego one same dążą do mniej lub więcej krótkoterminowych celów.

Polityk, który według własnego mniemania pracuje dla dobra swego narodu czy państwa, nigdy nie zastanawia się nad pytaniem, czy istnienie tego państwa albo tego właśnie narodu konieczne jest dla dobra wszechświata jako całości i czy może po pewnym czasie to właśnie państwo czy ten naród nie znikną, ustępując miejsca innym podobnym jednostkom. Nawet nie przychodzi mu na myśl, że cała nasza planeta nie jest wieczna, że wszystko co na niej zostało w ciągu wieków zbudowane przez niezliczone pokolenia „myślących istot” (jak chętnie nazywamy naszych ewoluujących braci) rozpadnie się w proch, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu, podobnie jak nie istnieje dziś życie na martwym globie, księżycu. Zazwyczaj to zrozumienie nie przejawia się w tak określonej formie, w tak okrągłych zdaniach jak te, które sformułowałem powyżej. Nie widzę jednak żadnej innej formy dla wyrażenia tego istotnego zrozumienia, które w swej czystej postaci pochodzi może z intuicji i wznosi się ponad wszelkie słowa. Dlatego wszelkie próby wyrażenia sensu tego zrozumienia, zrodzonego z duchowego milczenia, muszą z konieczności zakończyć się niepowodzeniem. Tu na ziemi wszelka ludzka działalność ma swe źródło w osobowości, czyli w ego. Wiemy, że zarówno działający, jak i działanie są taką samą iluzją, i nie zachowują realnego istnienia w ciągu tych kilku tuzinów lat efemerycznego życia, spędzonego w fizycznym ciele. Jeśli uchwycimy ten fakt, wówczas zobaczymy całą nierzeczywistość naszych działań i osiągnięć na płaszczyźnie fizycznej. Człowiek porzucający swoją osobowość dla rzeczywistego przestaje być niewolnikiem swoich iluzji i nie wierzy już w ich użyteczność, podobnie jak nie mógłby przyznać, że cień jego może istnieć niezależnie od fizycznego ciała.

Vanitas vanitatum et omnia vanitas.”
„Marność nad marnościami i wszystko jest marnością.”

Słowa te cytował jeden z natchnionych anachoretów chrześcijaństwa, autor cudownej książki O naśladowaniu Chrystusa. Jest to jeszcze jeden dowód na to, że „wszystkie drogi prowadzą do Rzymu”, innymi słowy, że w dziedzinie ducha wszelkie wysiłki, aby znaleźć prawdę, niezależnie od wyznawanej wiary, prowadzą w końcu do tego samego celu.

Gdy przed około pięciu laty odkryłem nauki Maharishiego, byłem uderzony ich podobieństwem do nauk świętego Tomasza a’ Kempisa, dobrze mi znanych od wielu lat. Teraz, w obecności światła w widzialnej formie, dostrzegam jaśniej zasadniczą zgodność wszystkich duchowych nauczycieli ludzkości. To tylko ludzie pogrzebali żywą duchową prawdę ich nauk w grobach dogmatów i przemijających przykazań.

Wiara w wyższość którejkolwiek religii nie istnieje dla tego, kto przebywa u stóp prawdziwego Mistrza mądrości. Maharishi również mówi o najwyższej prawdzie, ale ta przekracza wszelkie wierzenia i niewielu tylko może jej dosięgnąć.

Rozdział 16 Ostatnie fotografie

W ostatnich dniach przybyło kilku wybitnych fotografów w celu zrobienia zdjęć Maharishiego. Jest on posłuszny prośbom „specjalistów”, wypowiadanym w sposób bardzo delikatny i pełen czci, i przybiera różne pozycje, o które go proszą, zawsze z tym samym miłym, przyjaznym i pobłażliwym uśmiechem.

Naturalnie – pomyślałem – wszyscy wiedzą, że oto mijają ostatnie miesiące pobytu Maharishiego wśród nas. Dlatego pragną utrwalić obraz fizycznej postaci świętego, zanim będzie za późno. Zdjęcia te są istotnie przepiękne. Oblicze jego przybrało w tych ostatnich latach jego ziemskiego życia subtelny wyraz prawie boskiej, pełnej miłości dobroci, która przebija jeszcze silniej niż mądrość i moc, tak wyraźnie widoczna na dawnych jego zdjęciach.

Istnieje kilka dobrych fotografii Mistrza. Najbardziej znana jest może ta sprzed około 16 lat. Ukazuje jego głowę na tle jakby jaśniejącego krzyża, utworzonego przez załamanie światła. Inna, znana wszystkim czytelnikom książek o nim, przedstawia go w klasycznej pozie jogina, siedzącego ze skrzyżowanymi nogami na skórze tygrysiej. Fotografia ta była prawdopodobnie zrobiona w czasie, gdy jak zwykle raz w miesiącu został ogolony; nie ma bowiem białej brody. Czystość linii i wyraz nieporównanej mocy są podkreślone bardziej, niż na którymkolwiek innym zdjęciu. Gdy wpatrujemy się w tę twarz, dostrzegamy pewną powagę na obliczu Świętego, który już od tak dawna pozostawił za sobą wszystkie słabości, niedoskonałości i nieszczęścia, królujące pośród nas. Patrzy z tego zdjęcia ktoś, kto na zawsze przekroczył wszelką niewiedzę i stoi teraz w obliczu najwyższej rzeczywistości, gdzie nie ma już ani wątpienia, ani strachu. Co miesiąc, po ogoleniu Świętego mam nieoceniony przywilej kontemplowania rysów żywej formy w jej wyraziście rzeźbionych liniach, tej cudownej głowy, otoczonej subtelnym zapachem kadzidła i jeszcze subtelniejszą atmosferą czci i miłości setek serc.

Można zauważyć jeszcze na tej twarzy cechę tak rzadką wśród naszych współbraci – nieskończoną wyrozumiałość. Trudno to wytłumaczyć, ale gdy się jest w obecności Świętego, ma się pewność, że cała nasza istota jest przed nim otwarta i naga, i że dostrzega on jej najgłębsze głębie. Gdyby się tak zdarzało w obecności innych oczu, nie Maharishiego, większość ludzi czułaby się z tego powodu nieswojo i niemile. Ale w jego obecności nie istnieją tajemnice ani najlżejsza obawa krytyki.

Jest on jak gdyby najwyższym trybunałem naszego sumienia, naszym ojcem spowiednikiem, którego „sama obecność oczyszcza nas z wszystkich grzechów”, jak powiedział przed około 40 laty przyjaciel Maharishiego, indyjski święty i jasnowidz, Seshadri Swami.

Trzecia, również dobrze znana fotografia przedstawia oblicze Mistrza w aureoli białych włosów i brody, z tym jego łagodnym uśmiechem, pełnym niewypowiedzianej tkliwości.

Misja Maharishiego na ziemi zbliża się ku końcowi. Ustne nauki zostały przez uczniów i wiernych przyjaciół spisane, przetłumaczone i opublikowane. Zadaniem grupy osób „wtajemniczonych” będzie rozpowszechniania nadal słów mądrości wśród tych, którzy są zdolni je przyjąć. Teraz pozostaje jeszcze krzyż ostatniego męczeństwa, którego rozmiar i cel nie są nam znane ani zrozumiałe.

Nie było moim przywilejem widzieć przebieg tego ostatniego etapu jego życia. Opowiadano mi, że wielkie cielesne cierpienie Maharishiego był czymś strasznym dla jego otoczenia. Wierzę, że wszechwiedząca Opatrzność wie najlepiej, jakie są granice siły i wytrzymałości w każdym okresie naszego życia.

Ten trzeci portret Mędrca, na który patrzyłem co dzień podczas całego mego pobytu w aśramie pozostał ze mną, na zawsze wyryty w moim sercu, nie tylko jako zewnętrzne zjawisko, lecz nieskończenie głębiej.

Na krótko przed swoją śmiercią, w kwietniu 1950 roku, Mistrz powiedział do otaczających go: Mówią, że umieram, lecz ja pozostanę tu, bardziej żywy niż kiedykolwiek. Istotnie, Duch Maharishiego pozostał z nami.

Fotografie Maharishiego są dziś znane całemu światu. Lecz iluż ludzi zna światło, przyniesione przez niego z królestwa absolutnego szczęścia, z krainy najwyższego ducha? Kto zna cierniste ścieżki, tak wąskie i trudne dla większości z nas? Czemu jesteśmy tak ślepi? Dlaczego nie możemy pojąć tego spokoju, tej szczęśliwości, mądrości i miłości, wyrażonych tak jasno nawet na fizycznym obliczu tego, który zawsze przebywa w tej krainie? O ileż bardziej promienne musi być to światło tam, gdzie nie zasłaniają go zasłony materii, gdzie świeci słońce nigdy nie zachodzące, o którego jaśniejących promieniach marzy w głębi swego serca każda istota.

Rozdział 17 Jeszcze jedna operacja

Przez kilka dni krążyła w aśramie pogłoska o mającym wkrótce nastąpić jeszcze jednym zabiegu wycięcia złośliwego nowotworu, który rozrósł się przerażająco i osłabił całe ciało Mędrca. Poprzedniego wieczoru przybyło z Madrasu kilku lekarzy z torbami pełnymi instrumentów. Wzięli oni udział w wieczornej medytacji i zamienili kilka słów ze Świętym, zanim opuścili salę świątyni.

Dzisiaj rano nie było Maharishiego na jego zwykłym miejscu. Członkowie personelu aśramu informowali, że operacja odbędzie się około południa. Wszyscy goście z Zachodu byli w wielkim napięciu; wielu spacerowało dookoła świątyni i wciąż powracało w pobliże apteki, gdzie dokonywano operacji. Dopiero wieczorem zawiadomiono nas, że operacja została dokonana, ale Maharishi bardzo osłabł i nie jest w stanie opuścić budynku apteki. Później siedział w fotelu na werandzie białego budynku apteki, otoczony przez lekarzy i personel aśramu. Ci zaś, którzy pragnęli koniecznie widzieć Mistrza, utworzyli na pobliskim placu długą kolejkę. Zbliżali się jeden za drugim, milcząc wchodzili po kilku stopniach, pozdrawiali Maharishiego i natychmiast schodzili drugą stroną.

Ja jednak nie byłem tam. Poszedłem do świątyni, usiadłem na zwykłym moim miejscu i zanurzyłem się w medytację bez myśli, bez mentalnych form, w ciszę milczenia bardziej wymownego niż słowa. Jak cudowny jest spokój takiej ciszy! Wznosi się ponad wszystkie ograniczenia czasu i ludzkiej pamięci. Nie można go natychmiast opisać słowami, gdyż przy dotykaniu tego spokoju myślami, rodzi się w nas pewien opór. Nie pozwala nam używać słów, dopiero później.

Dlatego strony te były pisane dopiero po pewnym czasie, przeważnie podczas wolnych godzin po obiedzie, kiedy wszyscy udawali się na spoczynek i całe życie aśramu było jak gdyby zawieszone i nie było nikogo w sali świątyni. Ludzie tutaj zwykle śpią od południa do godziny trzeciej. Ja jednak nie, mam bowiem liczną korespondencję: przychodzą do mnie listy ze wszystkich stron świata, w wielu językach, od ludzi różniących się naturą, temperamentem i poziomem umysłowym.

Upał zniechęca do wszelkiego ruchu fizycznego, ale ponad-fizyczne funkcje pozostają od niego niezależne i umysł pracuje normalnie. Po skończeniu codziennej korespondencji zabieram się do pamiętnika albo piszę kilka stron moich Wspomnień z Indii, które próbuję pisać tak, by były przystępne dla wszystkich. Nie całkiem lubię tę pracę i podjąłem się jej bez entuzjazmu. Nie da się uniknąć krytyki… Niektórzy nazwą może mój sposób pisania trywialnym, inni uważać go będą za przesadny i stronniczy. Nic na to nie można poradzić.

W kilka dni po operacji Maharishi pojawia się znów w sali świątyni; najpierw tylko przez kilka godzin, później nieco dłużej, aż w końcu zwykły tryb życia powraca znów na jakiś czas.

Uczniowie, czciciele i wielbiciele przybywają ze wszystkich stron, prawdopodobnie by pożegnać Mistrza i uzyskać ostatni darśan. Są między nimi Hindusi i ludzie Zachodu, pochodzący z wielu narodów. Są to przeważnie ludzie starsi, przybywający na krótki pobyt, może tylko na kilka dni. Są między nimi obok ludzi poważnych, także i nieco groteskowi. Jeden ze starych uczniów Maharishiego, słynny jogin Ramiah, pozostał w aśramie prawie dwa miesiące. Co rano i co wieczór siadywał bardzo blisko, dosłownie u stóp Mistrza. Cichy i beznamiętny, otulony swymi białymi płótnami, trwał tak spokojny i nieruchomy.

Po operacji jest jeszcze Maharishi osłabiony, ale można zauważyć nieznaczną poprawę. Napawa to jego otoczenie optymistyczną otuchą. Niektórzy spodziewają się cudu. Inni mają nadzieję na lepsze wyniki nowych metod leczenia.

Co do mnie, usiłuję nie myśleć o przyszłości. Koncentruję się całkowicie na teraźniejszości, odsuwając wszelkie troski na okres, w którym nie będzie już przy mnie Mistrza – naturalnie tylko w sensie fizycznym. Wiem jednak, że w jego ciele fizycznym widzę go ostatni raz.

Rozdział 18 Odwiedzam pieczary

Pewien okres czasu, w którym Maharishi jest nieobecny w sali świątyni, przeznaczam na zwiedzanie świętych miejsc w najbliższej okolicy. Pierwsze moje kroki kieruję ku świętej górze Arunaćali, która wznosi się wysoko nad aśramem; ostry jej wierzchołek zdaje się wskazywać na niebo. Odszukuję wszystkie jaskinie, w których Mędrzec przebywał w młodości. Jedna z najsławniejszych nosi miano Pieczara Wirupaksza. W niej to młodociany swami Ramana spędził wiele lat na medytacji i praktykach ascetycznych. Opowiadano, że w dawnych czasach w pieczarze tej został pochowany pewien wielki jogin.

Z łatwością odnalazłem na zboczu Arunaćali małą ścieżkę, wiodącą do tej pieczary. Zobaczyłem duży, wystający blok skalny, a pod nim małą werandę z betonową podłogą, otoczoną żelazną kratą, a w głębi małe drzwi. Były one zamknięte na starą, zardzewiałą kłódkę. Nigdzie żadnych oznak życia. Obszedłem pieczarę dookoła, zarwałem kilka czerwonych kwiatów z pobliskich krzewów i usiadłem spokojnie na dużym, ciepłym głazie. W chwili, gdy zamierzałem już wracać do domu, zszedł z góry szczupły Hindus w średnim wieku i zbliżył się do pieczary. Pozdrowił mnie we właściwy Hindusom sposób, na co odpowiedziałem podobnie, składając dłonie na wysokości piersi. Otworzył małe żelazne drzwi i wszedł, przyjaznym gestem i uśmiechem zapraszając mnie, bym wszedł za nim. Musiałem się mocno pochylić, aby przejść przez bardzo niskie wąskie drzwi. Wewnątrz, pośrodku małej, wydrążonej w skale celi, stał niski sześcienny ołtarz, cały pokryty wieńcami z dzikich, żółtych kwiatów. Na środku leżały rozrzucone kwiaty niebieskie i płonęło światełko. Na półce wykutej w skale stało gliniane naczynie na wodę. Tam postawił mój nowy przyjaciel sannjasin swoje małe naczynie z jedzeniem, które właśnie przyniósł ze sobą. Nic ponad to nie można było w pieczarze zauważyć. Usiadłem na czysto zamiecionej kamiennej podłodze w pobliżu kamiennego ołtarza. Mój gospodarz uczynił to samo. Rozumieliśmy się bez słów. On rozumiał cel moich odwiedzin, ja zaś wiedziałem dobrze, jakie znaczenie miała dla niego ta odosobniona, cicha pustelnia.

Po południu tego samego dnia poszedłem do innej pieczary, położonej nieco wyżej i zwanej Skandaśram. Było to następne miejsce, w którym przebywał Maharishi, zanim zszedł do dzisiejszego aśramu, w obrębie którego znajduje się dziś grób jego matki, świątynia i wszystkie inne budynki.

Podobnie jak w pieczarze Wirupaksza wystająca płyta skalna otoczona jest balustradą, a z niewielkiego gaju palmowego i małego ogródka kilka stopni wykutych w skale prowadzi na obszerną werandę i do pomieszczeń wewnętrznych. Był właśnie świąteczny dzień hinduski; grupa kobiet i chłopców w odświętnych szatach stała na werandzie, w miłym cieniu palm. Młody Hindus o mądrej uprzejmej twarzy podszedł do mnie i wskazał mi małe drzwiczki, prowadzące do środka.

Pieczara ta podobna była do poprzedniej, wyglądała jednak nieco zasobniej niż tamta. Pośrodku stał identyczny niewielki ołtarz, ozdobiony kwiatami. Paliło się światło, a na ołtarzu stała stara fotografia Maharishiego w postawie medytacyjnej, zrobiona jakieś 40 lat temu. Na podłodze leżały kolorowe, pasiaste maty.

Młody asceta stanął ze złożonymi rękami przy ołtarzu i skłonił głowę przed portretem Maharishiego. Zapytałem, czy tu właśnie mieszkał Mędrzec przed wielu laty, widziałem bowiem jeszcze inne cele w tej kamiennej pustelni. Skinął potakująco, potem na chwilę wyszedł i wrócił ze szkatułką pełną świeżego popiołu i z małym naczyńkiem wypełnionym czerwonym proszkiem kunkumy. Używa się ich zawsze do pudźi – rytualnej adoracji hinduskiej. Należało uczynić czerwonym proszkiem mały znak między brwiami, zaś świętym popiołem trzy poziome kreski na czole. Pierwsze było łatwe, ale przy drugim zawahałem się, nie wiedziałem bowiem, ile kresek należy wymalować i jak, aby nie popełnić błędu. Swami, który trzymał szkatułkę, zrozumiał moje wahanie i natychmiast zademonstrował mi uprzejmym gestem, jak należało zrobić trzy kreski trzema palcami. Poszedłem za jego przykładem, a wykonawszy ten stary aryjski rytuał, usiadłem cicho w rogu werandy, w pobliżu dawnej celi Maharishiego i odciągnąłem moją świadomość od wszystkich przedmiotów, usuwając wszystko z pola jej widzenia. Najpierw zniknęły kolorowe sari kobiet, siedzących naprzeciwko, potem szept starego ascety z białą brodą, który w pobliżu recytował swe mantry.

Gdy „powróciłem” do widzialnego świata, usłyszałem z oddali gong aśramu, wzywający na wieczerzę. W tutejszym powietrzu wieczornym słychać wyraźnie głosy w zasięgu wielu mil. Milcząc pożegnałem mieszkańców Skandaśramu i począłem schodzić kamiennymi schodami w dół. Tak więc wieczorem tego dnia, po raz pierwszy siedziałem w aśramie przy wieczerzy ze znakami hinduskiego sadhu, wskazującymi, że jest on osobą, która poświęciła się życiu duchowemu. Miejsce Maharishiego było puste.

Naprzeciw mnie siedziała świeżo przybyła rodzina maharadźi, jego małżonka i dwoje dzieci, syn i córka. Po lewej stronie było miejsce jogina Ramiaha, a po prawej siedzieli starsi uczniowie i mieszkańcy aśramu. Wydawało mi się, że rodzina maharadźi spogląda z pewną zazdrością na moją łyżkę, tak wygodną w użyciu, zwłaszcza gdy miało się do czynienia z płynami. Z uprzejmości musieli oni stosować się do ogólnego zwyczaju, czyli jeść palcami, co u siebie w domu prawdopodobnie dawno już zarzucili.

Rozdział 19 Arunaćala w dzień

Arunaćala znaczy Góra Płomienia. Według pradawnego zwyczaju, w dzień święta Siwy, zwanego Kartikaj, kapłani dużej świątyni w Tiruvannamalai, odległej o milę od aśramu, zapalają na szczycie Arunaćali olbrzymi ogień z ghi, topionego masła. Płomień tego ognia widoczny jest z odległości wielu mil, góra bowiem wznosi się samotnie wśród nizin. Święto to obchodzi się co roku w listopadzie. Legenda głosi, że wiele tysięcy lat temu sam Bóg Śiwa ukazał się na górze jako słup ognia i od tego czasu obchodzono stale święto Kartikaj.

To jest fizyczny, widzialny aspekt góry, ale jej znaczenie ezoteryczne jest o wiele bogatsze i głębsze. Maharishi nazywał górę Arunaćala odbiciem boskiego Absolutu, ofiarowującego wyzwolenie tym, którzy szczerze do niego dążą. Mówił on jeszcze, że góra przedstawia nasze prawdziwe JA, istotną rzeczywistość, Ducha, najwyższy cel naszego istnienia, czyli atmana. Mędrzec powiedział wyraźnie, że chociaż z materialnego punktu widzenia Arunaćala jest tylko pozbawioną czucia „masą skał i kamieni”, to jednak we właściwym aspekcie jest ona symbolem Najwyższego Bytu. Nie mogę opisywać tu szczegółowo całej mitologii, związanej ze świętą górą. Przytoczę tylko w wolnym przekładzie kilka znaczących słów Mistrza: „Odkryłem, że sama myśl o Arunaćali, jej mentalny obraz, zatrzymuje strumień myśli, a temu, kto się ku niej zwraca, daje spokój spełnienia”.

„Istnieje na świecie cudowna trucizna dla tych, którzy poznali przemijającą naturę spraw światowych i pragną odrzucić te formę życia. Ta rzadka trucizna nie zabija fizycznego człowieka, ale sama myśl o niej niszczy jego fałszywą, odrębną osobowość. Wiedzcie, że nie jest to nic innego jak ta święta góra Arunaćala. Kto stale pyta siebie „Kim jestem? co jest źródłem mnie?”, kto zanurzy się w głębie swej istoty i odkrywa w sercu korzenie umysłu, ten sam staje się Panem Wszechświata, o Arunaćalo, oceanie szczęśliwości…”

Chcę podać jeszcze dosłowną wersję tego tłumaczenia: „Odkryłem coś nowego! Ta góra, magnes życia, wstrzymuje ruchy każdego, kto o niej myśli, przyciąga go do siebie blisko i sprawia, że staje się on nieruchomy jak ona sama, a wtedy karmi jego duszę, która w ten sposób dojrzewa. Jakiż to cud! O, dusze, strzeżcie się jej i żyjcie! Takim niszczycielem żywotów jest ta wspaniała Arunaćala, jaśniejąca w Sercu!”

„Ilu jest takich, którzy zostali zniszczeni jak ja, za to, że uważali tę górę za
Najwyższego? O, ludzie! Rozgoryczeni życiem w głębokiej niedoli szukacie
sposobu na porzucenie tego ciała. Jest na ziemi rzadki środek, który zniszczy
każdego, kto o nim pomyśli, faktycznie go nie zabijając. Wiedzcie, że nie jest to
nic innego, jak ta Arunaćala”.

Z Dziesięciu wersów do Arunaćali

Powyższe mistyczne słowa Mędrca mają głębokie znaczenie, zawierają także kilka praktycznych wskazań, ale tylko dla tych, którzy świadomie dążą do wyzwolenia. Dla nich zasłona słów rozsnuwa się i mogą ujrzeć mistyczne światło Arunaćali, jaśniejące w ich sercach.

Zaczynam rozumieć znaczenie słów: „Arunaćala wstrzymuje wszystkie poruszenia naszego umysłu”. Trudno to wytłumaczyć komuś, kto nie przeżył tego cudu, lecz nawet mentalny obraz niezwykłego kształtu Góry Płomienia albo samo tylko przypomnienie Arunaćali, gdy się jest od niej daleko, pomaga w koncentracji, która jest nie tylko wstępnym, lecz zasadniczym warunkiem naszego postępu na drodze do Celu.

Dzisiaj, korzystając z nieobecności Maharishiego w sali, decyduję się zbadać aspekt fizyczny góry. Znaczy to: wspiąć się na jej wierzchołek. Pogoda sprzyja, niebo jest zachmurzone, dzięki czemu nie ma zwykłego upału. Silny i rześki wiatr sprzyja również memu przedsięwzięciu, które nie jest wcale tak łatwe, nie znam bowiem dokładnie drogi, a stoki są strome i dzikie. Trudno dostrzec ścieżkę. Ponadto miejsca, które widziane z doliny zdają się łatwe, przy podejściu do nich okazują się nie do przebycia. To była największa trudność mojej przygody.

Patrząc na górę z dołu i starając się iść mniej więcej po linii prostej, szukałem drogi poprzez zbocza, położone nad miastem Tiruvannamalai i aśramem. Prawie przez cały czas droga wiodła pod górę, pod kątem około 45 stopni. Musiałem przeskakiwać z jednego kamienia na drugi i omijać wysokie, gęste zarośla, rosnące obficie między głazami, ponieważ mogły ukrywać się w nich węże i skorpiony, tak liczne w tych okolicach.

Wnet miasto, wielka świątynia ze swymi wieżami i budynki aśramu wyglądały jak zabawki, a pasterze, spoglądający ku mnie z niższych stoków góry, jak mrówki.

Zauważyłem, że zejście mogło być jeszcze trudniejsze, gdyż kamienie, gładzone od wieków przez deszcze i wiatry, miały kształty okrągłe i luźno tkwiły w gruncie, często też staczały się w dół.

Po pół godzinie dotarłem do skały, która widziana z dołu powinna była leżeć mniej więcej na połowie drogi. Gdy jednak teraz spojrzałem ku wierzchołkowi stwierdziłem, że przestrzeń, jaką należało jeszcze przebyć wynosi ponad dwa razy tyle, ile już przeszedłem. Przy tym skała była tak stroma, że nie mogłem wspinać się po niej, pomagając sobie tylko lekkim bambusowym kijem, który miałem w ręku. Skała wznosiła się w poprzek mojego szlaku i zamykała drogę a obejście jej zdawało się niemożliwe.

Zobaczyłem, że pozornie łatwe żleby, prowadzące na skalisty wierzchołek, nie były ani bliskie, ani łatwe do przejścia. W końcu zrozumiałem, że nie poszedłem właściwą drogą i przypomniałem sobie słowa aptekarza z Tiruvannamalai, że najlepsza ścieżka biegnie od świątyni Śiwy nieco na północ. Ale teraz było już za późno, by ją odnaleźć. Jedyne, co mi pozostawało, jeśli zamierzałem kontynuować moją przygodę, było iść śladem ledwo widocznej ścieżki przez zarośla, na lewo od skały. Mogło to trwać dłużej, ale nie miałem wyboru. Przestałem uważać, gdzie stąpam, gdyż zabierało to zbyt dużo czasu. Pomyślałem, że jeśli jest mi przeznaczone, by mnie ukąsiła kobra, żadna ostrożność z mojej strony temu nie zapobiegnie. Po prostu skupiłem uwagę na Arunaćali i po godzinie dotarłem na szczyt.

Siedząc na kamieniu, opodal miejsca gdzie zapalano sławny ogień – łatwo było je rozpoznać po czarnej, tłustej plamie po spalonym ghi – przypomniałem sobie radę Maharishiego, jak powinniśmy traktować materialną stronę życia, nie pozwalając by przeszkadzała nam w stałym poszukiwaniu światła.

„Wznieś głowę wysoko. Nie spoglądaj w dół na miotające się burzliwe morze
przemijającego życia. Jego mętne fale mogły by cię pochłonąć. Skieruj wzrok
swój w górę, aż ujrzysz promienną Rzeczywistość”.

Dosłowne tłumaczenie tego brzmi:

„Dąż wysoko, dąż do najwyższego, przez to osiągniesz wszystkie cele niższe.
Spoglądanie w dół ku burzliwemu morzu różnic pogrąża cię w odmęcie.
Patrz w górę ponad nie i rozpoznaj to Jedyne, Wspaniałe, Rzeczywiste,
a będziesz uratowany”.

Z Powiedzeń Maharishiego

Rozmyślałem nad faktem poszukiwania przez ludzkość szczęścia i światła, nowych nauk i nowych nauczycieli. A przecież mamy do naszej dyspozycji, we wszystkich religiach, w słowach mistyków i mistrzów tyle cudownych prawd, że na zgłębienie ich nie starczyłoby całego życia. W rzeczywistości jedna prosta maksyma, wprowadzona w życie, wystarcza, by wprowadzić nas na właściwa ścieżkę.

Rozdział 20 Strumień – „Ja”

Jest to wybitnie mistyczne zjawisko, niezależnie od samego Maharishiego. Trudno jest je opisać nie używając właściwej terminologii. Jeśli przyjmiemy fakt, że w naturze nie ma utraty energii, wówczas potrafimy zrozumieć, że siły duchowe generowane przez medytacje i promieniowanie stanu samadhi Mistrza, muszą tworzyć rezerwuar energii duchowej. Bliscy uczniowie Maharishiego wiedzieli o tym już około 30 lat temu. Nazwali to strumieniem – „Ja”. Tej ponadnaturalnej sile przypisywali różne fenomeny, które zdarzały się w aśramie, spontaniczne uzdrowienia, oświecenia duchowe i nagłe zmiany w życiu.

Sam Maharishi rzadko mówił na temat zjawisk, przytaczanych przez niektórych czcicieli. Zdawało się, że wszystko to ignorował.

Zgodnie z prawami natury nie mógł tak potężny, duchowy magnetyzm, jak ten, który wytwarzał Wielki Ryszi, nie wywierać wpływu na naszą świadomość, jeśli była ona nastrojona na jego potężne promieniowanie.

Pewnego dnia szukałem, poza wićarą, metody, która by mi ułatwiła zharmonizowanie się z moim prawdziwym „Ja”. W tym czasie opór mego umysłu i uczuć zamykał mi drogę do ciszy.

Wówczas przyszło mi na myśl: „Czemu nie miałbym spróbować „Strumienia”? Ale jak? Skupiając całą moją uwagę na tym zadaniu, zacząłem intuicyjnie powtarzać jak mantrę słowa: Strumień – „Ja”, Strumień – „Ja”, nie wiedząc, co mnie do tego skłoniło. Natychmiast wstąpił we mnie prąd siły, spełniając dokładnie życzenie. Teraz wszystko się zmieniło. Opór intelektu został zmieciony. Świat fizyczny, jak urwany film, zniknął z pola mojego widzenia, potem przyszedł stan świadomości, który opisałem w innych rozdziałach. Później zdałem sobie sprawę, że możliwe było posługiwanie się mistycznym strumieniem również w mniej znaczących sprawach. Każdy niepokój umysłu może być przy jego pomocy pokonany. Jednak intuicja przestrzega mnie, aby tego zbiornika siły nie używać za często i bez zastanowienia.

Jakie warunki muszą być spełnione, aby można było odczuć strumień – „Ja”? Potrzebne są: wiedza, że strumień istnieje, wiara w jego skuteczność jako części działalności Mistrza i pragnienie posłużenia się nim w godziwej sprawie. Nigdy nie pytałem o to mego Mistrza. Mówienie o tym zdawało mi się zbyt trywialne, ponieważ jego dzieło spełniało się zawsze na wyższej płaszczyźnie. Niemniej jednak rzuca to nieco światła na metody, jakimi ci, którzy nas wyprzedzili, spełniali swe zadania.

Strumień – „Ja” istnieje. Jest wielkim źródłem siły, z której możemy korzystać dla osiągnięcia godziwych celów. Jest błogosławionym spadkiem, który nam pozostawił wielki przyjaciel ludzkości.


[3] Sanskryckie jāpa – szeptanie, mruczenie (przyp.red.).

Dodaj komentarz