Dzen (uwagi na temat Satori)

Tadeusz Głodowski

 

Przyjaciel, pan K. T. z Krakowa, zapoczątkował swym listem do mnie 1.10.1969 r. rozmowy przyjacielskie najpierw na temat dzen-buddyzmu, a w przyszłości z pewnością na inne. Wobec trudności wymiany myśli za pomocą publikowania wypowiedzeń się na łamach czasopism, sądzę, że listowna wymiana myśli między gronem bliskich przyjaciół jest w naszych warunkach potrzebna i będzie pożyteczna nie tylko dla samych uczestniczących w takiej korespondencji.

Na stronach następnych zamieszczam odpowiedzi swoje na pięć pytań z listu pana K.T., następnie uwagi o artykule p. J. Pomorskiego „Buddyzm Zen”, zamieszczonym w „Twórczości” w maju r. 1968. Jako załącznik dodaję odpis rozdziału „Dzenizm” z doskonałej pracy nipponologa[1] polskiego Wiesława Kotańskiego p.t. Zarys dziejów religii w Japonii.

Pięć pytań

  1. Jak wygląda zasadnicza relacja doktryny zen do panteizmu?

– Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, sądzę jednak, że wytrawny dzenista odmówiłby formułowania odpowiedzi, gdyż byłaby to formuła scholastyczna. Trzeba byłoby ustalić najpierw, jak daleko sięga panteizm (i czyj?) w całość wszechświata, którą i wedanta i dzenizm ujmuje szerzej niż filozofie Zachodu.

  1. Jak mnich zen byłby ustosunkowany do Samadhi?

– Z pewnością nie zaprząta tym sobie głowy, dopóki nie osiągnie celu drogi swojej – Satori. Wtedy zaś, jeżeli czyta „Wiweka-ćudamani” Śankaraćarji, pisma młodszych wedantystów i nauki joginów najbliższych nam w czasie, musi uznać, że zaczął poznawać to samo, bo wszak rzeczywistość jest jedna.

  1. Czy utożsamiałby z Satori uważając, że wedantyści joginowie są w błędzie?

– Nie rozumiem pytania. Interpretowania przeżyć są różne, Rzeczywistość poznawana w nich jedna; Samadhi też ma stopnie, ale te subtelności rozróżniają mistrzowie jogi (dotyczą tego sutry Patańdźalego). Dzenista na pewno nie będzie krytykował z góry tych odmiennych interpretacji. Może uda mi się jaśniej powiedzieć o tym w uwagach o Satori.

  1. Jak jest z tym nowicjatem w zenie? Czy jego istnienie nie przekreśla fundamentalnej sprawy, jaką ma być spontaniczność?

– Zastanawiam się, czy mam prawo odpowiedzieć, ale spróbuję. Oto parę szczegółów: Wszyscy mnisi dzeniści pracują, ale przechodzący nowicjat dostają prace najlżejsze, nauczyciele spełniają najcięższe. Inny szczegół: młody z nowicjatu zajął się niedołężnym starcem, poprowadził go przez ulicę i chce mu pomagać dalej; nauczyciel odwołuje go – ku zdziwieniu i zgorszeniu Europejczyka, sympatyka dzen, obserwującego tę scenę. Przytaczam to na dowód trudności w zrozumieniu i ocenie postępowania ludzi nastawionych w sposób niekiedy odwrotny niż Europejczycy na reagowanie w wielu sytuacjach. Są to znamiona kultury japońskiej. Np. żołnierze zajęci ćwiczeniami w pobliżu płonącego domu nie przerywają swych obowiązków.

Ale wracam do pytania: „spontaniczność” w dzenizmie nie oznacza – według mnie – odruchu, toteż słowo to źle tu pasuje. Chodzi o nowy sposób reagowania na zjawiska i sytuacje, w których widzi się inne cechy, z innej strony niż poprzednio. Nowicjat ma wyrobić umiejętność tego widzenia spraw inaczej. Głównym zadaniem jest przy tym zgaszenie swego dotychczasowego sposobu kojarzenia postrzeganego zjawiska ze wszystkim, co znamy, odruchowego wyszukiwania czegoś podobnego, a więc zaprzestanie – ogólnie to nazywając – „myślenia”, powściągnięcie umysłu od wtrącania się w akt poznawania przez „doznanie” bezpośrednie. Tego właśnie uczy też Krishnamurti, o tym mówi Iranschahr w swym objaśnieniu koncentracji i medytacji.

Nowicjat w dzenie jest – jak dotychczas o tym się dowiedziałem – tak zorganizowany, żeby uczeń odzwyczaił się od nieustannego klasyfikowania zjawisk, a natomiast obserwował je bacznie jako niepowtarzalne. Jest to zupełnie co innego niż np. nowicjat jezuicki, tym bardziej, że dzenista nie ma zapowiedzianego przed sobą bóstwa i nie zmierza ku połączeniu się z nim; to, ku czemu zmierza, jest dla niego jeszcze nieznane, lecz mimo to święte.

  1. Jak jest z etyką w zenie?

– W japońskim dzenie sprawa ta nie jest prosta. Mistrzami dzenu byli i są „wiedzący”, a ci wyjrzeli poza czas i przestrzeń, tak samo poza dobro i zło. Szeregowy dzenista uznaje ahinsę, jak buddyści wszystkich sekt, ale tak samo jak tamci inni może w praktyce walczyć zbrojnie i mimo to czuć się w porządku. Tak jest w Japonii, a jak będzie z dzenistami na szerokim świecie, to przyszłość pokaże (jeżeli dzen stanie się odrębną sektą w różnych krajach, co jest raczej wątpliwe).

Z kwiatów subtelności, powstałych pod wpływem dzenu, przytaczam taki drobiazg:

„-Sąsiadko, pozwól mi zaczerpnąć wody; powój oplótł pałąk mego wiadra u studni”. Jest to w formie króciutkiego wiersza perełka poezji z „drogi kwiatów”, powstałej jako jedna z dróg pośrednich dzenu.


Uwagi o artykule, a raczej „na tle” artykułu p. J. Pomorskiego o dzenizmie

(Twórczość – maj 1968)

Zastrzegam się, że nie jestem filozofem, lecz tylko praktykiem, poznającym doświadczalne stany świadomości, które w filozofii klasyfikują i przymierzają do określonych pojęć na podstawie cech, przypisywanych tym stanom tradycyjnie, ale bez doznania ich bezpośredniego. Jestem wiec w położeniu myśliwego, który powrócił z kniei i oto wypadło mu krytykować dzieło uczonych o tejże kniei, pisane w zaciszu biblioteki. Taki myśliwy traper nie zna wielu słów uczonych, przeżył jednak sam dnie i noce w puszczy, a chociażby poznał dopiero jej brzegi, już w niej nie zabłądzi.

Artykuł wymieniony jest starannie napisaną pracą informującą czytelnika o samym dzenizmie i o faktach mało u nas znanych, że – po pierwszym szerzeniu wiadomości o dzen-buddyzmie przez Teitaro Suzuki[2], mistrza dzenu, działającego w latach dwudziestych w Ameryce – około roku 1950 Zachód miał możność dowiedzenia się o dzenizmie z szeregu prac wydawanych w masowych nakładach.

Autor streszcza obszernie historię dzenizmu i jego źródła, następnie pisze, że dzenizm „zaproponował Japończykom swą praktyczną szkołę działania, która mówiła, jak uprawiać szermierkę, handel, gry w szachy, ogrodnictwo, poezję”. Należałoby dodać wpływ na malarstwo.

Po wiadomościach wstępnych autor przystępuje (na stronie 4.) do przedstawienia doktryny dzenu (należy wymawiać i pisać dzen, a nie zen; nie tak jak to przyjęli Anglicy).

Ważne w dzenizmie słowo Satori objaśnione jest trafnie: „Można określić SATORI jako intuicyjne wejrzenie w naturę rzeczy, w przeciwieństwie do analitycznego lub logicznego ich zrozumienia”. Dalej: „Dzen obiecuje uzyskanie SATORI każdemu”. To stwierdzenie jest szczególnie ważne w pismach dla ludzi wychowanych w kręgu kultury chrześcijańskiej, przejętych lękiem przed utratą zbawienia.

Pojęcie SATORI autor stara się objaśnić przytaczając osiem cech tego stanu, wymienianych przez Teitaro Suzuki. Tu już trzeba się mieć na baczności, żeby nie ześliznąć się w budowanie logicznej łamigłówki. Suzuki miał trudne zadanie powiedzenia o stanie Świadomości Kosmicznej, dostępnej dopiero po wydostaniu się z ograniczenia przez czas, przestrzeń i przyczynowość – ludziom zwykłym, dla których stan taki musi pozostać czymś niewyobrażalnym. Pełny stan SATORI jest nie do opisania słowami mowy ludzkiej, powstałej w warunkach życia w świecie trójwymiarowym. Jest to Samadhi.

Wszelkie „cechy” stanu Świadomości Kosmicznej usiłuje określić człowiek, który przeżył ten stan i powrócił już z niego do stanu świadomości zwykłej. Wszystko więc, co powie, będzie zawsze negatywem przeżytego, a nie obrazem samym. Przychodzi mi na myśl takie porównanie: przy odkopywaniu Herculanum i Pompei stwierdzano, że w zastygłym skamieniałym błocie wulkanicznym były puste jamy; kiedy zaczęto je wypełniać zaprawą z gipsu, okazało się, że są to miejsca, w których były ciała ludzi i psów, uduszonych przez lawinę błota, były ongi podczas katastrofy, a pozostały po nich puste przestrzenie. Otóż wymienianie „cech”, mających scharakteryzować przeżycie Samadhi lub Satori, czyli Świadomości Kosmicznej, jest usiłowaniem skonstruowania formy zbudowanej z pojęć, znanych laikom, a mającej otoczyć i zamknąć w sobie treść istotną przeżycia, nie dającą się wyrazić wprost; w tę formę każdy może wtłaczać swą wyobraźnią to, na co go stać, i otrzymywać „odlew” z owego negatywu „cech”. Żeby jednak ów zabieg dawał coś prawdziwego poznaniu rzeczywistości, trzeba tę formę wzbogacać o coraz to inne cechy i powiększać aż obejmie cały wyobrażalny wszechświat; ale i to zawodzi, bo „wiedzący” mówią, że przeżycie Świadomości Kosmicznej jest poza czasem i poza przestrzenią! Trzeba więc odrzucić konstruowanie form, wszelkich form z pojęć, i przyjąć, że to wszystko, co mówią nauczyciele tacy, jak Suzuki (a miał on prawo nauczać, bo był wiedzącym), są to słowa zachęty i ostrzeżeń, pouczające pragnących wejść na świętą ścieżkę, na co zważać, co pomijać, czym się nie zrażać przy pierwszych próbach.

Suzuki wymienił osiem cech, które w artykule omawianym opisane są z niejednakowym powodzeniem (może uda mi się przetłumaczyć tekst ów z wydań francuskiego lub niemieckiego, jeżeli znajdę egzemplarz). Przytaczam z opisów określenia najważniejsze.

  1. Irracjonalność – osiągnięcie SATORI nie następuje na drodze logicznego rozumowania. (…) nie pomaga tu żadna próba skonstruowania logicznej siatki pojęciowej, która by zbliżyła akt SATORI. (…) Uzyskanie oświecenia odsłania treści, które nie mogą być przekazane innym bez zniekształcenia.
  2. Intuicyjność – SATORI uzyskujemy na drodze wglądu intuicyjnego; inaczej – zdobywamy zdolność widzenia rzeczy i natury rzeczy.
  3. Autorytatywność – wiedza, osiągnięta w SATORI jest ostateczna, skończona i żaden zespół argumentów nie jest w stanie jej obalić.
  4. Afirmatywność – wiedza ta nie ma swych treści negatywnych.

Uwaga: użycie słowa „wiedza” i to „skończona” nie jest właściwe; jest to raczej „mądrość” bezgraniczna, znająca istotę rzeczy, a nie wiedzę o nich, złożoną z porównań.

  1. Jednostka uwolniona ze skorupy ego rozpływa się w rzeczywistości i dostrzega, że rzeczywistość ta jest innego porządku niż przywykliśmy. To doznanie łączy się z uczuciem całkowitego odprężenia i odpoczynku, jest uczuciem, że „jednostka przybyła do celu ostatecznego przeznaczenia”.

„Cecha” szósta opisana jest – niestety bardzo błędnie.

  1. Bezosobowość – drugi aspekt transcendencji w mistyce dzenu to brak połączenia z jakimś bytem osobowym, brak związania tych czysto fizycznych odczuć kontaktu z Osobą, znanych w europejskim mistycyzmie. Jest to doznanie czysto intelektualne.

Przerywam tu tekst, żeby omówić jego treść. Autor ma zapewne na myśli przeżycia mistyczne europejskie takie, jak owo „zagłębianie strzały przez anioła w ciele św. Katarzyny”. Jeżeli tak, to jest chybione, bo to przeżycie było typowym patologicznym stanem wybuchu seksualnego. Inne podobne stany też należą raczej do objawów histerii; należałoby wyłączyć je z mistyki poważnej, która daje porównanie z dziedziną przeżyć erotycznych, ale jest poza tym i ponad tym. Zdanie „Jest to doznanie czysto intelektualne” jest całkowicie błędne i przekreśla wartość informowania o Satori.

Cytuję dalej Autora:
„Jednostka w Satori uzyskuje tylko nowe spojrzenie na siebie i na swój związek ze światem.” – To „tylko” jest niezrozumiałym pomniejszeniem przeżycia tak wielkiego, jak dojście do Świadomości Kosmicznej. Skąd Autor to wziął? Błąd niedopuszczalny!

Dalszy ciąg tekstu z opisu „cechy szóstej” odpowiada prawdzie, ale zredagowany jest słabo, jakby niepewnie.
„Również moment doznania Satori nie łączy się ze szczególną wolą połączenia się z Absolutem. Jest bardzo zwyczajny, może być wywołany przez zdarzenia dnia codziennego, z pozoru błahe. Każdy bowiem bodziec zewnętrzny może spowodować oświecenie, gdy jednostka jest do niego gotowa”.

Przesadą jest, że „każdy bodziec zewnętrzny”. Ramakrishna na widok lwa w ogrodzie zoologicznym wszedł w stan Samadhi, ale nie był to przecież byle jaki bodziec. Pomniejszaniem przykrym jest pisanie, że moment wejścia w stan Satori „jest bardzo zwyczajny”. Dla obserwatora zewnętrznego możliwe, że tak, ale przecież mówi się o tym, kto doznaje tego stanu. Okoliczności zewnętrzne będą błahe, ale stan psychiki, całej psychiki jednostki dojrzałej do wejścia w Satori-Samadhi nie jest wcale zwyczajny; psychika taka zawiera już w sobie potężny ładunek energii, której ujawnienie się częściowe wywoła „drobiazg” działający jak iskra zapłonu. Postaram się objaśnić to w dalszych rozważaniach.

  1. Uczucie uniesienia – towarzyszy uzyskaniu Satori. Jest ono spowodowane wyzwoleniem się jednostki z pęt myślenia dualistycznego, warunkującego poczucie ograniczenia i zależności. Jest uwolnieniem się od konfliktów świadomości. Mnisi dzenu relacjonują ten stan jakby ukazały się przed nimi skarby świata dotychczas ukryte, jego piękno i złożoność. Lecz gdy pierwsze uniesienie minie, następuje spokojne samozadowolenie jednostki.

Uwaga: Tekst ten z pewnością daleki jest od tego, co pisał Suzuki, jest w nim bowiem – po śmiałych twierdzeniach – wycofywanie się i jakby wstydliwe bagatelizowanie powiedzianego. „Uniesienie” jest już samo określeniem bardzo słabym, użyte zaś na końcu wyrażenie „spokojne samozadowolenie” jest – wybaczcie – niemal obelżywe, tak bardzo nie pasuje do stanu ludzi, którzy przeżyli Wielkość –Satori.

  1. Chwilowość – Satori przychodzi do jednostki nagle i jest doświadczeniem chwilowym. (Są jednak szkoły dzenu, które zakładają możliwość stopniowego zdobywania tego doświadczenia)

W tym już nie ma reguły. Początki są chwilowe i o nich najwięcej dowiaduje się szerszy ogół. Nikt, kto głębiej wnika w „zaświaty”, nie będzie o tym głosił zbyt wiele.

W dalszym ciągu artykułu jest mowa o spontaniczności działania i o „myśleniu niekontrolowanym”; użyte jest przy tym wiele określeń zawiłych, np.: „myślenie bez równoczesnej kontroli świadomości”; „reakcje nieskrępowanego umysłu”; „nieustanna kontrola intelektu i ciała przez umysł” (jako przeciwieństwo spontaniczności). Przyznaję się, że jest to dla mnie abrakadabra. Autorzy takich rozważań daliby sobie radę, gdyby doszli do rozróżniania zasadniczego świadomości od intelektu, ale warunkiem dojścia do wyraźnego rozróżniania jest poznanie – oczywiście nie za pomocą akrobacji logiki, lecz przez osobiste przeżycie – stanu czystej świadomości; to zaś osiąga się wyłącznie na drodze praktyki jogi.

Poza tym artykuł zawiera wiele, a nawet mnóstwo wiadomości o drodze dzenu, może za wiele na jeden raz. Pożyteczne może być dla czytelnika stwierdzenie, że:
„samo uzyskanie Satori nie może być wynikiem przewodnictwa mistrza; adept osiąga je sam, mistrz daje jedynie wskazówki, często enigmatyczne, polegające na rozwiązywaniu zagadek (zwanych „koan”). Często Satori uzyskiwane jest dzięki empatii”.

Jest to ważne w szkicowaniu drogi dzenizmu. Sądzę, że słowo „często” wypadałoby zmienić na „najczęściej”, mało zaś znane „empatia” zastąpić zrozumiałym dla wszystkich „wczuwanie się aż do utożsamienia się z kimś bądź czymś”, a bez tego nie ma ani intuicyjności, ani spontaniczności.

Dziwne jest niedocenianie człowieka przez autora w końcowych rozważaniach:
„Trudno uwierzyć, aby wypadki uzyskiwania Satori przez współczesnego człowieka mogły być częste…”

Nie jest tak źle – droga ku osiągnięciu stanu Satori, inaczej Samadhi albo Świadomości Kosmicznej otwarta jest dla wszystkich i są ludzie w krajach Zachodu, którzy stan ten osiągają. Z Polaków wymienię tu świetlanej pamięci Romana Rostworowskiego, który ostatnie życie ziemskie zakończył w kilka lat po wojnie.


Próbuję tu dać garść uwag własnych o drogach ku Świadomości Kosmicznej – według tego, co wiem dotychczas. Jednostki wybitne, lecz nie znające żadnej z dróg jogi, jeżeli dochodzą nagle do „iluminacji” – „prześwietlenia”, przeżywają to jako wielki wstrząs. Przykładami mogą być Mahomet i Adam Mickiewicz. Brak przygotowania (brak opiekuna, „guru”) sprawia, że iluminat taki – po powrocie do świadomości zwykłej – albo plącze zdobycze przeżycia z wizjami z niższej sfery, jak Mahomet, albo nie umie korzystać z drogi, która się przed nim otworzyła, jak to się stało z Mickiewiczem.

Jednostki, świadomie dążące do pełniejszego życia duchowego, można – według mnie – tak klasyfikować:

  1. stawiające sobie wyraźny cel,
  2. pragnące żyć w zgodzie ze światem, bezinteresowni.

Pierwszą grupę nazwałem tak ogólnikowo, bo zaliczam do niej zarówno fanatyków, marzących o karierze „świętego”, jak i okultystów, którzy z góry sobie wyobrazili, co mają osiągnąć. Do nich wszystkich stosują się słowa R. Steinera: „Diejeniga Arbeit wird am mindestem Erfolg haben, die um dieses Erfolges willen unternommen wird” (Najmniej skuteczna będzie praca podejmowana w celu osiągnięcia powodzenia). Oczywiście dotyczy ta prawda tylko starań na ścieżce życia duchowego, podejmowanych z zamiarem egoistycznym zdobycia „mocy” dla własnej osobowości.

Z drugiej grupy, bezinteresownych, szczerze dążących do wyrośnięcia ponad osobowość, mam tu na myśli tylko trzy rodzaje mistyków: chrześcijańskich, idących drogą adwajta-wedanty i dzenistów.

Mistycy chrześcijańscy mają wyobraźnię przepełnioną Bogiem Osobowym i Jego Trójcą, Matką Boską (katolicy), wielu osobami świętych aniołów itd. Kiedy mistyk taki wydostanie się w przeżyciu mistycznym poza trzy wymiary naszego świata i znajdzie się w łonie Świadomości Kosmicznej, po powrocie do stanu świadomości powszedniej wiąże swe przeżycia z umiłowaną postacią i wierzy, że to tylko ta a nie inna postać dała mu owo święte przeżycie.

Człowiek, który wybrał ścieżkę jogi i praktykuje medytacje klasyczne, znane ze wskazań zarówno dawnych, jak i nowszych (uczniów Maharishiego, Aurobindo), musi opanować swą zwierzęcość i żyć w harmonii z otoczeniem, ale podczas medytacji odwraca się od wszystkich zjawisk świata trójwymiarowego i zmierza ku dojściu do stanu czystej świadomości. Wejście w stan Samadhi na tej drodze następuje nagle, jednak bez wstrząsu.

Ścieżka dzenu, chociaż nazwa jego wywodzi się ze słowa dhyana – medytacja, jest inna: zaczyna się nie od odwracania się, lecz od zwracania się ku przyrodzie. Najpierw trzeba wczuwać się w skupieniu w życie roślin, zwierząt, aż do utożsamienia się z nimi, a wtedy cały świat otaczający ukaże nam się z innej nieprzeczuwanej dotychczas strony – życia i świadomości! Z mistrzów, którzy działali do niedawna w Europie, mówi o tym Iranschahr!

Wejście w stan świadomości, zwany Satori, a będący rozszerzeniem, rozwarciem świadomości na Nieskończoność Życia, takie wejście może być wywołane przez zdarzenie, niezauważane albo w ogóle nieuchwytne dla otoczenia, które jeszcze nie widzi „duszy rzeczy”. Cienką ściankę, oddzielającą ucznia dzenu od Istoty Życia Kosmicznego, coraz cieńszą ściankę – może roztopić uczucie współcierpienia z maleńką istotką, zaczarowaną chwilowo w ciele ptaka czy owada, albo uczucie zachwytu życiem bujnym na łące kwitnącej lub w gaju, gdzie narodzinom i śmierci nie towarzyszy jeszcze ludzkie wartościowanie na dobro i zło.

To jest dopiero początek, po którym musi nadejść coraz głębsze przenikanie w Świadomość Kosmiczną. Przejście będzie zawsze nagłe, ale i bez wstrząsu, i bez tak olbrzymiej niespodzianki, jak to bywa na drodze jogi hinduskiej; powinno to być niejako „miękkie lądowanie”.


Użyłem słowa „negatyw”, nazywając tak wszystko co można powiedzieć zwykłymi słowami o stanie Świadomości Kosmicznej. Droga dzenu prędzej niż inne daje idącemu nią pierwsze przebłyski pozytywu! Jesteśmy tak różni, że z pewnością są i wśród nas jednostki, dla których ścieżka dzen będzie najlepsza. Ale każdy sam musi się o tym przekonać.

T.G. 08.10.1969


[1] Nie funkcjonuje w polskim – japonisty.

[2] Daisetz Teitaro Suzuki (1870-1966) – japoński myśliciel, profesor filozofii buddyjskiej, pierwszy i najważniejszy popularyzator zen na Zachodzie. Swymi esejami o buddyzmie zen wprowadził ten nurt myśli buddyjskiej w świat człowieka Zachodu, do jego psychologii, sztuki, a nawet filozofii i kosmologii.