Wedanta w praktyce 3

Swami Wiwekananda

Wykład wygłoszony w Londynie 17 listopada l896 r.

Jest w Ćhandogja-upaniszadzie opowieść o tym, jak mędrzec imieniem Narada zadaje pytanie mędrcowi Sanatkumarowi. Pyta go przede wszystkim, czy religia jest przyczyną tego stanu rzeczy, jaki znamy. W swej odpowiedzi Sanatkumara prowadzi go – rzec można – krok za krokiem, wyjaśniając, że jest coś wyższego ponad widzialność ziemską, dalej coś jeszcze wyższego ponad to i tak dalej – aż dojdziemy do akaśi, eteru. Ów eter jest wyższy niż światło, ponieważ w nim są słońce, księżyc, gwiazdy; w nim żyjemy i umieramy.

Narada pyta, czy jest coś jeszcze wyższego, i Sanatkumara mówi mu o pranie. Prana według wedanty jest częścią samego życia. Jest jak okręt na oceanie, a każdy ruch jest skutkiem działania prany. Prana jest większa niż akaśa i przez nią żyje wszystko. Prana jest ojcem i matką.

Przeczytam wam o tym, jak młodzieniec Śwetaketu pyta ojca o prawdę. Ojciec daje synowi pouczenie i kończy słowami: „To, co jest subtelną przyczyną wszystkich rzeczy, z tego są wszystkie rzeczy stworzone. To jest wszystkim, To jest prawdą i ty także, o Śwetaketu, Tym jesteś”. Następnie dodaje kilka przykładów: „Jak pszczoła zbiera nektar z różnych kwiatów, a różne miody nie wiedzą o swym pochodzeniu z różnych roślin, tak samo my wszyscy po zjawieniu się w obecnym bycie nie zdajemy sobie sprawy ze swego pochodzenia. Otóż to, co jest ową subtelną esencją bytu, w Nim wszystko co istnieje ma swój byt. Ono jest Prawdą. Ono jest Ja. I ty, o Śwetaketu, jesteś Nim”. Daje także inny przykład – rzek spływających do oceanu. „Jak rzeki spłynąwszy do oceanu, nie wiedzą nawet, że były różnymi nurtami, tak samo my po przybyciu do owego Bytu, nie wiemy, że jesteśmy Nim. O Śwetaketu, ty jesteś Nim”. I poucza tak dalej.

Są dwie zasady umożliwiające osiągnięcie poznania. Pierwsza mówi, że poznajemy, przechodząc od szczegółów do pojęć ogólnych, od uogólnień do pojęć powszechnych, uniwersalnych. Druga mówi, że wszystko, co ma być poznane, musi być wyjaśniane – jeśli to tylko możliwe – zgodnie z własną naturą.

Rozpatrując pierwszą zasadę widzimy, że cała nasza wiedza polega na coraz obszerniejszym klasyfikowaniu.

Jeżeli coś zdarza się oddzielnie, bez widocznego dla nas związku z innymi zjawiskami, jesteśmy zaniepokojeni. Kiedy można wykazać, że takie samo zjawisko powtarza się wiele razy, uspakajamy się i nazywamy to prawem. Kiedy zauważamy, ze jabłko spada z jabłoni, to nas nie zadawala, ale kiedy stwierdzimy, ze wszystkie jabłka spadają tak samo, nazywamy to „prawem ciążenia” – i to nas zadowala. Faktem jest, że ze szczegółów wyprowadzamy wniosek ogólny.

Kiedy chcemy studiować religię, musimy zastosować tę samą naukową metodę. Ta sama zasada słuszna jest i w tej dziedzinie, a była stosowana zawsze. Kiedy studiowałem księgi, z których czytam wam w przekładzie urywki, stwierdzałem, że w najdalszej starożytności, do której mogłem sięgnąć w tych tekstach, odnajduje się wciąż tę samą metodę przechodzenia od szczegółów do uogólnień. Widzimy w nich, jak „jaśniejące istoty” stapiały się w jedną zasadę, jak w samym pojmowaniu kosmosu myśliciele starożytni sięgali coraz wyżej. Od składników subtelnych przechodzili do coraz subtelniejszych i bardziej zrozumiałych. I od tych poszczególnych składników doszli do pojęcia wszechobecnego eteru, potem poszli jeszcze dalej, do siły obejmującej wszystko – do prany. A we wszystkim tym znajdujemy zasadę, że nie ma niczego oddzielnego od całości, od innych zjawisk. Ten sam eter istnieje w wyższej formie prany – to prana, forma najwyższa, upraszcza się, aby stać się eterem, następnie eter staje się jeszcze „grubszy” w przejawieniu itd.

Uogólnienie Boga osobowego jest innym przykładem. Widzieliśmy, jak dochodzono do tego uogólnienia i jak nazywano je całością wszelkiej świadomości. Ale jest w tym pewien brak. Uogólnienie to nie jest pełne. Bierzemy tylko jedną stronę, jeden aspekt zjawisk przyrody – fakt świadomości, i to nam służy do uogólnienia. Pomijamy inną stronę, jest to więc uogólnienie wadliwe. Jest inny brak i ten dotyczy drugiej zasady, że każda, rzecz musi być objaśniona według własnej natury. Niektórzy ludzie mogą myśleć, że wszystkie spadające jabłka są przyciągane przez jakiegoś ducha, jakąś świadomość, ale objaśnienie daje prawo ciążenia. Chociaż wiemy, że ono nie wystarcza, jednakże jest lepsze od poprzedniego, bo jest wnioskiem z badania natury rzeczy, natomiast tamto oparte jest na przypuszczeniu istnienia odrębnej przyczyny. I tak jest wszędzie, w całej dziedzinie naszego poznania. Objaśnienie oparte na samej naturze jest naukowe, natomiast objaśnienie, powołujące się na interwencję czynnika zewnętrznego, nie jest naukowe.

Twierdzenie, że Bóg osobowy stworzył wszechświat, musi być poddane tej próbie. Przypuszczenie, ze Bóg jest poza przyrodą i nie ma z nią nic wspólnego, przypuszczenie, ze przyroda jest skutkiem boskiego „Fiat” i że powstała z niczego, jest teorią bardzo nienaukową. Jest to słaby punkt wszystkich religii teistycznych. Te dwa słabe miejsca znajdujemy w tym, co nazywane jest ogólnie teorią monoteizmu, w teorii Boga osobowego, który ma wszystkie cechy istoty ludzkiej w stopniu bardzo wysokim, który aktem swej woli powołał ten świat do istnienia z niczego i – minio to – pozostaje nadal oddzielny. Natrafiamy tu na dwie trudności. Po pierwsze uogólnienie jest niepełne, po drugie objaśnienie nie jest tu dane przez powiązanie z samą naturą rzeczy. Przyjęte tu jest, że skutek nie jest przyczyną i że przyczyna jest całkowicie odmienna i oddzielona od skutku. A przecież cała ludzka wiedza wykazuje, że skutek jest niczym innym, jak tylko przyczyną w zmienionej formie. Ku temu wnioskowi zmierzają wszystkie odkrycia nowoczesnej wiedzy. Przejęta powszechnie teoria ewolucji uznaje zasadę, że skutek jest przyczyną w innej formie, przystosowaniem się przyczyny, a przyczyna przybiera formę skutku. Nowocześni uczeni wyśmialiby teorię, jakoby dzieło stworzenia wyszło z nicości.

A wiec, czy religia może być poddana takiej próbie?

Jeżeli są teorie religijne, które zdołają zwycięsko przejść przez te dwie próby, będą one do przyjęcia przez nowoczesne umysły, przez rozsądnie myślących. Przeciwnie zaś, każda teoria, która by wymagała od nowoczesnego człowieka wiary w coś tylko dlatego, że tak twierdzą kapłani, kościoły lub księgi, jest nie do przyjęcia i może doprowadzić jedynie do strasznej fali sceptycyzmu. Pyszniący się taką wiarą, obnoszący ją na pokaz, skrywają w swych sercach głęboką pustkę niewiary. Inni stronią od spraw religii, porzucają je, doszedłszy do przekonania, że są to tylko kapłańskie sztuczki.

Religia sprowadzona zostaje do pewnego rodzaju zabytku narodowego; jest to nasz najlepszy relikt społeczny, a więc zachowajmy go. Lecz rzeczywista potrzeba, którą żywo odczuwali praojcowie, zaniknęła, człowiek nowoczesny czuje tylko potrzebę zaspokojenia umysłu. Brak owego Boga osobowego, idea owego stworzenia z nicości, a więc idea nazwana powszechnie monoteizmem we wszystkiej religiach, nie może się już obronić. W Indiach nie mogła się obronić przed buddyzmem. Buddyści wykazali, że przyroda ma nieskończoną moc i sama może zdziałać co zechce, toteż nie ma potrzeby przyjmowania czegoś, co by istniało poza przyrodą. Wtedy nawet dusza nie jest potrzebna.

Spór o substancję i cechy jest bardzo starożytny. Zauważcie, jak stary przesąd ożywa za naszych dni. Większość z nas czytała, że w średniowieczu, a także niestety w czasach o wiele nam bliższych, bywało przedmiotem dyskusji pytanie – czy cechy są nieodłączną częścią substancji? Czy długość, szerokość i grubość są częściami substancji nazywanej bezwładną materią? Buddysta odpowiada na to: „Nie macie racji twierdząc, że taka substancja istnieje; istnieją tylko cechy; poza nimi niczego nie widzicie”. Jest to stanowisko większości współczesnych agnostyków. Na wyższym stopniu ten sam spór przybiera formę walki o noumen (rzecz samą w sobie, abstrakcyjną) i fenomen (świat zjawisk). Świat jest zjawiskowy – są to fenomeny, nieustannie zmieniający się wszechświat, jest też coś poza nim, co się nie zmienia. Niektórzy twierdzą, że ta dwoistość bytu, noumen i fenomen, jest rzeczywista. Inni twierdzą przeciwnie – mając większą rację – że nic nie upoważnia nas do przyjmowania tej dwoistości, ponieważ to, co widzimy, czujemy i myślimy to fenomeny. Nie macie prawa twierdzić, że istniej coś poza fenomenem. Tego nie można odeprzeć.

Jedyną odpowiedź na ten dylemat daje monistyczna teoria wedanty. Prawdą jest, że istnieje Jedno i że to jedno jest to fenomenem, to noumenem. Nie jest prawdą, jakoby były dwa byty; jakaś rzecz zmienia się, ale jest to jedna i ta sama rzecz, pozornie zmienna, w rzeczywistości niezmienna. Przyzwyczailiśmy się rozpatrywać ciało, umysł i duszę jako jednostki oddzielne, ale w rzeczywistości istnieje jedna ukazująca się nam pod różnymi postaciami. Przypomnijcie sobie znane porównanie sznura poczytanego błędnie za żmiję. Złudzenie każe nam widzieć gada, ale kiedy mija – widzimy sznur, a żmija znika. Kiedy dokoła widzimy tylko zjawiska (fenomeny), znika dla nas noumen, ale kiedy widzimy niezmienny noumen, znikają dla nas zjawiska – fenomeny i to jest naturalne. Możemy teraz lepiej zrozumieć stanowiska realistów i idealistów. Realista widzi tylko fenomen, idealista szuka noumenu. Dla idealisty, prawdziwego poważnego idealisty, który posiadł naprawdę zdolność postrzegania, uwalniającą go od widzenia zmienności, zmienny, widzialny dla nas wszechświat, znika. Taki idealista ma prawo powiedzieć, że jest to miraż, że nie ma zmienności. Realista zaś ze swej strony widzi zmienne. Dla niego niezmienne zniknęło, toteż on ma prawo mówić, że wszystko, co widzi, jest zjawiskowo realne.

Co wynika z tej filozofii? Że idea Boga osobowego nie wystarcza. Musimy osiągnąć coś wyższego – ideę bezosobowości. Jest to jedyne logiczne stanowisko, jakie moglibyśmy zająć. Nie znaczy to, że idea osobowości miała być unicestwiona, ani żebyśmy w ten sposób dali dowód nieistnienia Boga osobowego. Aby znaleźć wyjaśnienie bytu osobowego, powinniśmy dojść do bezosobowości, ponieważ bezosobowe jest uogólnieniem o wiele wyższym niż pojęcie osobowości. Jedynie bezosobowe może być nieskończone, osobowe jest zawsze ograniczone. Zachowamy w ten sposób osobowość, bez zburzenia jej. Często ogarnia nas lęk, mówimy sobie, że – gdy dojdziemy do idei Boga bezosobowego, osobowy będzie zniszczony, że po osiągnięciu idei człowieka bezosobowego, stracimy osobowego. Tak nie jest; wcale nie jest ideą wedanty burzenie osobowości, lecz jej ochrona. Nie mamy innego sposobu, by udowodnić istnienie indywidualności, jak tylko zwrócenie się ku temu, co jest uniwersalne, przez udowodnienie, że indywiduum jest naprawdę uniwersalne. Jeżeli myślimy o osobowym jako oddzielnym od reszty wszechświata, nie mogłoby takie osobowe trwać ani chwili. Coś takiego nigdy nie istniało.

Kiedy jednak zastosujemy drugą zasadę, że każdą rzecz należy objaśniać według jej własnej natury, dochodzimy do idei jeszcze śmielszej i trudniejszej do zrozumienia. Sprawa ma się mniej więcej tak: bezosobowy Byt, nasze najwyższe uogólnienie, jest w nas samych i my Nim jesteśmy. „O Śwetaketu, ty jesteś Tym”. Jesteście tym Bytem bezosobowym. Ów Bóg, którego poszukiwaliście w całym wszechświecie, był zawsze wami samymi – wami, nie w znaczeniu osobowym, lecz bezosobowym. Człowiek, którego znamy teraz, człowiek przejawiony jest osobowy, lecz rzeczywistością tego człowieka jest bezosobowe. Żeby pojąć osobowość, trzeba zwrócić się do bezosobowości, żeby zrozumieć częściowe, trzeba zwrócić się do ogólnego, a ta bezosobowość jest Prawdą. Ona jest Ja człowieka.

Różne pytania zjawiają się w tej sprawie. Spróbuję odpowiedzieć na nie po trosze. Spróbujmy najpierw dobrze zrozumieć stanowisko monizmu. Jako przejawieni, czujemy się istotami oddzielnymi od reszty, ale nasza rzeczywistość jest jedna, toteż im mniej myślimy o sobie jako o oddzielnych od tej Jedni, tym lepiej dla nas. Im więcej będziemy myśleli o sobie jako o oddzielnych od całości, tym bardziej będziemy się czuli nieszczęśliwi. Ta zasada monizmu doprowadzi nas do najgłębszych korzeni etyki; ośmielę się rzec, że nie znajdzie się innego źródła etyki. Wiemy, że najdawniejsze pojmowanie etyki było równoznaczne z posłuszeństwem woli jednej lub kilku istot szczególnych, dzisiaj jednak mało znalazłoby się ludzi gotowych przyjąć taką zbyt wąską podstawę. Hindusi mówią, że pewnych rzeczy nie należy czynić, ponieważ tak jest napisane w Wedach, ale chrześcijanin nie uzna ich autorytetu. Chrześcijanie opierają swe nakazy i zakazy na Biblii, ale nie będzie to wiążące dla tych, którzy przyjąć nie wierzą w Biblię.

Potrzebna jest teoria dość szeroka, która objęłaby wszystkie te dziedziny. Podobnie, jak są miliony ludzi, gotowych wierzyć w Stwórcę osobowego, tak samo są tysiące umysłów wśród najwybitniejszych na świecie, czujące, że taka idea nie wystarcza im i pragnąca czegoś wyższego. Za każdym razem, kiedy religia stawała się zbyt ciasna dla takich ludzi, najjaśniejsze umysły spośród społeczeństwa pozostawały poza zasięgiem religii. A nigdy nie było to tak wyraźne jak dziś i to przede wszystkim w Europie.

Religia musi stać się dość obszerna, jeżeli mają znaleźć w niej swe miejsce i takie umysły. Wszystko, co ona głosi, powinno wytrzymać osądzenie ze stanowiska rozumu. Nie jest do pojęcia dla nikogo, dlaczego religie uzurpują sobie przywilej nie poddawania się osądzaniu przez rozum. Jeżeli nie przyjmie się miary rozumu, nie jest możliwe w ogóle jakiekolwiek dochodzenie prawdy, również w sprawach religii. Religia może nakazywać okrucieństwo, np. zezwala muzułmanom na zabijanie wszystkich nienależących do ich wyznania. Koran mówi wyraźnie: „Zabijajcie niewiernych, jeżeli nie nawracają się na islam. Trzeba ich nawracać ogniem i mieczem”. Kiedy mówimy muzułmaninowi, że jest to zły przepis, zapyta po prostu: „Skąd wiecie, że to nie jest dobre? Moja księga twierdzi, że to jest sprawiedliwe”. Jeżeli mu powiecie, że wasza księga jest starsza, buddysta powoła się na fakt, że teksty jego ksiąg są jeszcze starsze. Potem zaś przyjdzie Hindus i powie wam: „Moje księgi są najstarożytniejsze ze wszystkich”. Wynika z tego, że nie znajdziemy rozwiązania przez powoływanie się na pisma święte. Jakież więc znajdziecie kryterium do porównań? Powiecie: „Czytajcie kazanie na górze”, muzułmanin odpowie: „Poznajcie moralność, której naucza Koran” i zapyta: „Kto rozstrzygnie, która jest lepsza?” Ani Nowy testament, ani Koran nie nadają się na arbitrów, jeżeli są w niezgodzie. Potrzebny jest wiec autorytet niezależny i uniwersalny, którym nie może być żadna księga. A cóż jest bardziej powszechnego niż rozum? Mówią, że rozum nie jest dość silny, że nie zawsze możemy nim dojść do prawdy, że często się myli. Z tego zaś wyciągają wniosek, że powinniśmy się poddać autorytetowi kościoła. Wyjaśniał mi to pewien rzymski katolik, ja jednak nie mogłem zrozumieć logiki jego rozumowania. Powiem przeciwnie, że jeżeli rozum sam przez się jest tak słaby, to rozkazy kapłanów są jeszcze słabsze, toteż nie mogę ukorzyć się przed ich werdyktami. Będę się trzymał swego rozumu, ponieważ – mimo całej jego słabości – mam wtedy jeszcze pewną możliwość dojścia do prawdy, gdybym zaś zawierzył innym osobom, nie miałbym najmniejszej na to nadziei.

Powinniśmy więc trzymać się rozumu i zachować przyjazne poważanie dla tych, którzy idąc drogą rozumu, nie znaleźli wcale wiary jakiegokolwiek rodzaju. Lepiej bowiem byłoby dla ludzkości, gdyby stała się ateistyczna wskutek pójścia droga rozumu, niż gdyby miała ślepo wierzyć w dwieście milionów bogów, przyjąwszy na wiarę słowa jakiegoś człowieka. Potrzebny nam jest postęp, rozwój, urzeczywistnienie. Nigdy jeszcze żadna teoria nie wychowała człowieka. Żadna sterta książek nie przyczyni się do wyszlachetnienia. Jedyna moc zdolna tego dokonać leży w urzeczywistnieniu i ta moc jest w nas, a wywodzi się z myślenia. Zastanówmy się. Grudka ziemi nie myśli i pozostaje zawsze grudką ziemi. Chwałą człowieka jest to, że jest istotą myślącą. Myślenie jest naturą człowieka i tym on różni się on od zwierząt. Wierzę w rozum i jestem mu posłuszny, znam wystarczająco dobrze ponure skutki autorytetu, ponieważ urodziłem się w kraju, gdzie autorytet był doprowadzony do ostatecznej krańcowości.

Hindusi wierzą, że dzieło stworzenia wyszło z Wed. Skąd wiedzą, że istnieją krowy? Bo słowo „krowa” jest w Wedach. Skąd wiedzą, że istnieje poza nimi jakiś człowiek. Bo słowo „człowiek” jest w Wedach. Gdyby go tam nie było, nie byłoby człowieka poza nimi. Oto co oni tam mówią. Oto autorytet z całym jego fideizmem! A Wed nie studiują tam w ogóle tak, jak ja je studiowałem. Niektóre spośród najpotężniejszych umysłów uczepiły się Wed i osnuły je wspaniałymi teoriami logicznymi. Rozumowali na ich podstawie i obecnie Wedy stanowią cały system filozoficzny. Tysiące najbłyskotliwszych intelektów przez tysiące lat poświęcało się budowaniu tych teorii. Taka była moc autorytetu i tak wielkie jest jego niebezpieczeństwo. Te teorie zatrzymywały postęp ludzkości i jej dorastanie, a my wszak nie powinniśmy zapominać, że chcemy dorastać. Nawet w każdej prawdzie względnej – tym, czego pożądamy więcej niż samej już sformułowanej prawdy, jest umiejętność dochodzenia do jej poznania. Takie jest nasze życie.

Monizm jako teoria zasługuje na nazwę najbardziej racjonalnej ze wszystkich teorii religijnych, jakie tylko można sobie wyobrazić. Każda inne teoria, każde inne ujmowanie Boga, cząstkowe, małe i osobowe, nie jest racjonalne. Jednakże monizm ma szlachetny obowiązek serdecznego traktowania wszystkich tych ułamkowych pojmowań Boga, jako potrzebnych wielu ludziom. Wielu przyznaje, że ujmowanie osobowościowe jest nieracjonalne, ale daje schron i oparcie; ci pragną religii jako służącej pocieszeniem i opieką, a wiemy, że jest to dla nich niezbędne. Bardzo nieliczni mogą w tym życiu znieść jasne światło prawdy, a jeszcze mniej jest takich, którzy mogą w nim żyć. Toteż potrzebne jest istnienie takiej wygodnej religii, wielu duszom ona pomaga dojść do religii lepszej. Maleńkie psychiki o bardzo zaciemnionym widnokręgu muszą się pocieszać drobnymi, błahymi rzeczami, nie zapuszczą się nigdy w sferę myśli wyższych. Ich wyobrażenia służą im dobrze, chociażby to byli bardzo mali bogowie i małe symbole. Ale trzeba rozumieć bezosobowe, bo tylko w nim i poprzez nie mogą znaleźć wyjaśnienie inne teorie.

Weźmy na przykład ideę Boga osobowego. Człowiek rozumiejący bezosobowe i wierzący w nie (np. John Stuart Mill) może powiedzieć, że Bóg osobowy nie istnieje i że nie jest możliwe udowodnienie jego istnienia. Uznaję wraz z nim, że nie można tego dowieść. Ale to jest najwyższa interpretacja bezosobowego, dostępna ludzkiemu intelektowi, a cóż jest we wszechświecie, jak nie przeróżne interpretacje Absolutu? Jest on jak rozwarta księga, położona przed nami. Każdy z nas przychodzi ze swym intelektem, aby z niej czytać i każdy powinien czytać dla siebie. W umysłach wszystkich ludzi są pewne wspólne właściwości, toteż niektóre rzeczy przybierają taki sam wygląd w intelektach całej ludzkości. Fakt, że wy i ja widzimy krzesło, dowodzi, że jest coś wspólnego w naszych umysłach. Przypuśćmy, że zjawia się tu istota wyposażona w inne zmysły; taka nie ujrzy krzesła, ale wszystkie istoty zbudowane na nasz sposób będą widziały to samo krzesło.

Wszechświat sam w sobie jest Absolutem, niezmiennym noumenem. Fenomen, zjawisko, jest jego interpretacją. Wszystkie fenomeny, które możemy widzieć, odczuwać, myśleć o nich, są skończone, są ograniczone przez nasze poznanie i Bóg osobowy, taki jakiego poznajemy jest w rzeczywistości fenomenem. Sama idea przyczynowości istnieje tylko w świecie zjawiskowym i Bóg jako przyczyna tego wszechświata musi być ujmowany oczywiście jako ograniczony. Jest on jednakże tym samym Bogiem bezosobowym. I sam wszechświat, jak już widzieliśmy, jest tym bezosobowym Bytem, interpretowanym przez nasz intelekt, Wszystko, co jest rzeczywistością we wszechświecie, jest tym bezosobowym Bytem, a to nasze intelekty nadają mu formy i koncepcje. Wszystko, co zawiera w sobie rzeczywistego ten stół, jest to ten właśnie Byt, a forma stołu i formy wszystkim innym rzeczom nadają nasze intelekty.

Na przykład ruch – nieodłączna cecha zjawisk, nie może być przypisywany temu, co jest powszechne. Każdy najmniejszy okruch, każdy atom we wszechświecie jest w stanie nieustannych zmian i w ruchu, ale wszechświat w swej całości jest niezmienny, ponieważ poruszanie się i zmiany są względne. Możemy spostrzec, że jakaś rzecz jest w ruchu, tylko gdy ją porównamy z inną nieruchomą. Zawsze więc muszą być dwie rzeczy, żeby można było zauważyć ruch. Całkowita masa wszechświata, rozpatrywana jako jedna całość, nie może być w ruchu. W porównaniu z czym byłaby w ruchu? Nie można mówić, że się zmienia. W zestawieniu z czym zachodziłyby te zmiany? Całość jest Absolutem; w nim każda część jest w nieustannym rozwoju i przemianach. Jednocześnie zmienny i trwający w spokoju, zarazem osobowy i bezosobowy. Takie jest nasze pojmowanie wszechświata; w ruchu i Bogu, to rozumiemy przez słowa „Ty jesteś Tym”. Widzimy więc, że bezosobowe – zamiast usunąć osobowe, że Absolut – zamiast burzyć względne – wyjaśnia je, ku pełnemu zaspokojeniu naszego rozumu i naszego serca. Bóg osobowy i wszystko istniejące we wszechświecie są tym samym Bytem bezosobowym, tyle że widzianym poprzez nasz umysł. Kiedy uwolnimy się od samego umysłu, od naszej, małej osobowości – staniemy z Nim się jednym. To rozumiemy przez: „Ty jesteś Tym”. Dlatego musimy poznać naszą prawdziwą naturę – Absolut.

Człowiek skończony i przejawiony zapomina o swym pochodzeniu i myśli, że jest całkowicie oddzielony od reszty. My wszyscy, jako byty osobowe i zróżnicowane, zapominamy czym jesteśmy w rzeczywistości. Monizm nie każe nam zrzekać się tych odrębności, lecz poznać je i zrozumieć czym są. W rzeczywistości jesteśmy nieskończonym bytem, a nasze osobowości są niejako kanałami, przez które przejawia siebie ta Nieskończona Rzeczywistość. Cały ogrom przemian, które nazywamy ewolucją, wywołuje dusza, poszukująca coraz innego i większego sposobu przejawiania swej nieskończonej energii. Nie możemy ze swej strony powstrzymać ani cząstki tej Nieskończoności; nasza moc, nasze szczęście, nasza mądrość, mogą tylko wzrastać aż do Nieskończoności. Bezgraniczna moc, byt nieskończony, szczęśliwość nieskończona, należy do nas i nie mamy potrzeby zdobywania ich; one są w nas i mamy je tylko przejawić.

Oto centralna idea monizmu, a ideę tę tak trudno jest zrozumieć. Od zarania mych lat dziecięcych, wszyscy dokoła mnie wmawiali we mnie słabość, od urodzenia mówiono mi, że jestem słabą istotą, toteż obecnie trudno jest mi zdać sobie sprawę z własnej mocy, ale dzięki analizującym rozumowaniom zaczynam poznawać swą siłę, uświadamiam ją sobie. Skąd bierze się całe nasze poznanie świata? Było wewnątrz nas. Jakież poznanie jest na zewnątrz? Żadne. Poznanie nie było w materii; było ono zawsze w człowieku. Nikt nie stworzył nigdy poznania, człowiek dobywa je sam z siebie. Ono jest uśpione w człowieku. Całe olbrzymie drzewo baniana, ocieniające kawał pola, tkwiło w maleńkim ziarnie, być może wielkości jednej ósmej ziarnka gorczycy, i była w nim zawarta wielka masa energii. Wiemy o tym, że w komórce wypełnionej protoplazmą, zawarty jest olbrzymi intelekt. Czemu nie miałoby być tak samo z nieskończony energią? Wiemy, że tak jest. Może to się zdawać paradoksalne, lecz jest prawdziwe. Każde z naszych ciał wyłoniło się z komórki, a wszystkie moce, które posiadamy, były w niej skupione. Nie możecie twierdzić, że ta moc pochodzi z pokarmów, bo choćbyście zgromadzili stertę żywności, jaką by to dało siłę? Energia istniała już w komórce, oczywiście potencjalnie, ale była już tam. Tak samo nieskończona moc jest w duszy człowieka, czy człowiek wie o tym, czy nie. Wystarczy być tego świadomym, aby moc tę przejawić.

Powoli ten nieskończony olbrzym budzi się, zaczyna uświadamiać sobie swą moc i powstaje. W miarę, jak coraz bardziej siebie poznaje, pękają i opadają z niego jedne po drugich więzy i zbliża się nieuchronnie dzień, kiedy olbrzym już w pełni świadomy swej mocy i swej nieskończonej mądrości, stanie prosto o własnych siłach. Pomagajmy wszystkim w osiąganiu tego pełnego chwały urzeczywistnienia.

Dodaj komentarz