Zabawa

Tadeusz Głodowski

1968 r.

Co sprawia dziecku radość podczas zabawy? Pokazanie światu własnej sprawności, przekonanie się o wyższości swej nad rówieśnikami albo co najmniej o dorównywaniu najdzielniejszym.

Potrzeba popisywania się wyższością nad tym, czym było się wczoraj, a nie chce się być nadal, czyż nie jest bodźcem wielu działań człowieka? Jest to instynktowna walka o utrzymanie się na poziomie, zapewniającym pozycję w społeczności rozwijającej się stale i pomnażającej swe siły. Jednostka szuka okazji do przejawienia wzrostu własnej umiejętności, zabiega o potwierdzenie tego przez podziw wzbudzony wśród otoczenia. Najsilniej i najprościej przejawia się to u młodzieży, rozkwitającej po dojrzewaniu, ale trwa jeszcze przez lat dziesiątki aż wygaśnie w późnej starości.

Człowiek chce być czymś więcej niż jest. Szczęśliwy, jeśli udaje mu się to w którejkolwiek dziedzinie, biada mu, jeżeli zaczyna udawać. Zabawa dziecięca jest udawaniem na wesoło, jest przygotowaniem do tego, co będzie, co musi się stać. W świecie marzeń dziecka wszystkie drogi nęcą zielonym światłem, chociaż żadna z nich może nie będzie jego drogą przeznaczeń. Dorosły zderza się boleśnie z przeszkodami na ścieżce życia, musi robić to, co daje chleb, ale nie może wyzbyć się marzeń: ciągle pragnie wyrastać ponad samego siebie! Nie godzi się z pospolitością, toteż – choćby dni wlokły się jednostajnie – nie dopuszcza myśli, że jest to „wiek klęski”. I to jest dobre, tak być powinno.

Ale jakże szary człowiek może wydostać się ponad szarzyznę? Sport wyczynowy staje wobec barier nieprzekraczalnych. W nauce ogrom i lawinowy rozwój wiedzy zmusza do specjalizacji, zacieśniającej pole widzenia. W twórczości artystycznej jest więcej swobody i możliwości, ale jakże często perły giną pod stosami przereklamowanej tandety. A szary człowiek pragnie koniecznie stać się kimś więcej, jeżeli więc nie udaje mu się wychylić poza nudną milionkroć razy powielaną szarzyznę, wówczas zdarza się, że zaczyna po prostu udawać kogoś innego, oszukuje sam siebie bawiąc się rolą, wywyższającą go we własnym mniemaniu. Nie jest trudno o taką zabawę i takie udawanie, potomkowie Sancho Pansy, ludzie interesu, czyhają na zawiedzionych marzycieli, nastawiają na nich rozliczne pułapki, a jako przynęty używają obietnic, obliczonych na przeróżne tęsknoty ludzkie – od skromnego awansu w godności, uznawanej przez otoczenie, aż do fantastycznych pragnień żywota wiecznego i to „realnego”, bo w pełnym pożądań ziemskich ciele. Skala owych obiecanek jest bardzo rozległa i różnią się one od dawnych obrazów nieba przede wszystkim unowocześnieniem i uwzględnianiem techniki najnowszej, to zaś ma nadać im w oczach klienteli cech większego prawdopodobieństwa. Marzenia te i obietnice szerzone są przez sekty zapowiadające rychły przewrót już nie tylko polityczny, lecz cywilizacyjny po mającym nastąpić wkrótce kataklizmie.

Może kto pokusi się o dokładne zebranie i krytyczne rozpatrzenie tych niezwykłości, tutaj dla przykładu wspomnę pobieżnie trzy z nich, znane u nas dość szeroko.

– Luźna u nas sekta UFO, wyrosła z pism maniaka Adamskiego, zapowiadała kataklizm, z którego będą uratowani i unikną zagłady jej wierni wyznawcy, bo zabiorą ich na czas kataklizmu statki ponadpowietrzne, kierowane przez wysłańców z planety Marsa bądź Wenus. Sancho Pansą żerującym na tych zapowiedziach był austriacki hochsztapler Michalek, który zebrał grube sumy od naiwnych, pragnących się uratować.

– Drugą, ale już inną, bo zwartą organizacyjnie i międzynarodową jest sekta jehowitów. Obiecanki jej są niezwykłe: „wierni nie umrą nigdy, a po kataklizmie ciała ich ulegną odmłodzeniu i wszyscy oni będą jako trzydziestoletni”. W związku z tym kojarzą wśród swych wiernych małżeństwa takie, jak 22-letniego z kobietą 52-letnią. Ponure to towarzystwo, zakazujące zabaw nawet swym dzieciom, a przecież wyrosło z pragnienia zaspokojenia niespełnionych marzeń. Jest prężne organizacyjnie, bo każdego wciąga do działania, nakazując neofitom nawracanie wszystkich dookoła. Strach pomyśleć, co by tacy uczynili, gdyby zdobyli władzę w jednym mieście, jak ongi Kalwin. Jest to ruch wyraźnie koniunkturalny w czasach obecnych, mianowicie należą do niego w większości rzemieślnicy, tracący warsztaty pracy wskutek przemian gospodarczych, łatwo więc przyjmują zapowiedzi końca świata, ale połowicznego, bo z rajem bardzo materialnym dla swoich już po przeminięciu nawały.

– Trzecią sektą, również międzynarodową są Nowi Służebnicy Świata, zapowiadający „powrót Chrystusa” i to w roku 1975! Niebo zstąpi na ziemię w wielkiej chwale. Chrystus przyjdzie w otoczeniu swego sztabu i zaprowadzi ład w życiu narodów wszelkimi środkami techniki nowoczesnej. Sami „służebnicy” są awangardą i gwardią tego najazdu niebiańskiego. Ta sekta, zasilona przez osoby z Towarzystwa Teozoficznego, posługuje się wielu słowami z terminologii używanej w teozofii. Wymienia w pismach głównych swych mistrzów, z których jeden chwalony jest za to, że „czyta dużo książek”, przygotowując się do objęcia wkrótce ważnego stanowiska. „Pieniądze są skoncentrowaną energią boską” – głosi jedno z pism NSŚ. Organizacja jest dość pomysłowa, bo daje okazję do awansu na wyższe stopnie po wykazaniu się gorliwością służenia i praktykowaniem medytacji (dalekich od klasycznej medytacji). Oprócz tego ustopniowanego pionu struktura wszerz jest też niezła, bo łączeni są ludzie według zawodów i zainteresowań, toteż NSŚ ma zadziwiająco wielu „inteligentów”, wyżywających się w tej utopii.

Są to wszystko swoiste narkomanie, doprowadzające do fanatyzmu, uniemożliwiające swym ofiarom spojrzenie z boku na te zjawiska. Ślepa wiara daje pewność siebie i niewzruszone przekonanie, że te arcyprymitywne marzenia i te zbiorowe zabawy są to sprawy… religii!

Znane jest zdanie Lenina: „Religia jest to opium dla ludu”. Stosuje się ono w pełni do takiego narkotyzowania siebie i innych w celu przezwyciężenia strachu przed wojną atomową, bądź zaspokojenia ambicji i braku wyżycia się w warunkach niezbyt lekkiego bytowania powszedniego.

Mędrzec hinduski Ramakrishna powiedział: „Religia nie jest dla pustych żołądków”. Potępiał przez to narzucanie głodnym masom praktyk i dociekań religijnych, które w warunkach nędzy i cierpień muszą wynaturzyć się w narkomanię. A przecież Ramakrishna był wielkim mistrzem w sprawach religii, lecz stosowanej jako bezwzględnie czysta droga ku poznaniu Najwyższej Prawdy, czysta – to znaczy oczyszczona ze złudzeń, fantazji, z góry powziętych wyobrażeń, samoomamienia i dogmatów. Uczeń Ramakrishny, Wiwekananda, pierwszy mówił Zachodowi o takiej drodze ku Prawdzie. Warto poznać tę drogę, bo nie jest ona ani zabawą, ani udawaniem, ani przyjmowaniem na ślepo czyichś twierdzeń, lecz samodzielnym odkrywaniem łączności każdego z nas z bezgranicznym Życiem Bezosobowym całego wszechświata.

Jednostajna praca, oszałamiająca nudą, odpycha człowieka ku marzeniom o czymś niezwykłym, w czym mógłby nareszcie uczestniczyć czynnie. Bierność szarego bytowania i nadzieja zerwania z tym stanem skłaniają wiele jednostek do uczepienia się sekty, dającej okazję rzekomego awansu na drodze swoiście pojmowanego rozwoju duchowego. Sekta zapewniająca neofitę, że służy wielkiej sprawie i że widać jego postępy w tym służeniu, zagarnia stęsknionych czynnego życia pod swe skrzydła, chociażby stawała się wylęgarnią mitów o wiele naiwniejszych niż mity starych religii, odstawiane w praktyce wyznań na dalszy plan. Bo człowiek pragnie wciąż stać się kimś więcej niż człowiekiem i często chwyta się słomki, byleby nie zginąć w szarzyźnie i w nicości śmierci.

Lęk przed zagładą skłania do próbowania opium, podawanego przez twórców sekt – maniaków, media pozbawione własnej woli, wreszcie najzwyklejszych oszustów. Wszystko to są manowce, prowadzące donikąd, chociażby obstawione były gęsto tablicami z wypisanymi świętymi słowami starych religii.

Zbyt wiele uprzejmości wobec takich dywersji, zatrzymujących wielu ludzi szczerze poszukujących drogi ku poznaniu siebie i Prawdy najwyższej, szkodzi bliźnim. Uważam, że należy prościej traktować pomyleńców, nazywając po imieniu maniactwo maniactwem, oszustwo oszustwem, pomyłkę pomyłką. Że pani H.B. oszukiwała, o tym wiadomo powszechnie, a nie mogą uznać tego tylko dewotki, jej wyznawczynie. Trzeba przy tym przyznać, że – pomimo swych „błędów i wypaczeń” – odegrała rolę w zainteresowaniu Zachodu mądrościami Wschodu, jednakże obecnie jest to już tylko przeszłość czcigodna. Że pani A.B., medium, wypisywała zapowiedzi pozbawione krzty logiki, o tym wie każdy trzeźwy człowiek. A więc ostrożnie, ludzie!

Zauważenie oczywistych bzdur w pismach sekt okultystycznych zniechęca i doprowadza wprost do rozpaczy poszukujących Prawdy. Wpadają wtedy w zwątpienie najczarniejsze.

A przecież człowiek ciągle pragnie wyrośnięcia ponad siebie samego. Pytania metafizyczne tkwią w ludziach, jak ukryty kościec, którego nie można się pozbyć, bo wszystko by się w życiu zawaliło. I każdy może znaleźć odpowiedzi na owe wszystkie pytania, ale nie znajdzie ich nigdy na zewnątrz poza sobą samym, z ust innych ludzi. Nie będą to odpowiedzi sformułowane ze słów mowy ludzkiej. Im więcej tęsknot żywi serce człowieka, tym prędzej istota ludzka ulega przemianie z poczwarki, bytującej w ciele zwierzęcym, w istotę nie skrępowaną już ciałem i trzema wymiarami naszego świata. Początek tego przepoczwarzenia może nastąpić za życia w ciele. Służenie mitom przeszkadza w tym wyzwoleniu. Radosne uczucie łączności z całym Życiem pomaga.

Dodaj komentarz