Wojciech Chudy, O Leonie Cyboranie wspomnienie-epitafium, Filozofia, Czasopismo Koła Filozoficznego Studentów KUL, 2 [10], Lublin 1978;
przedruk w: Gazeta Wyborcza, Gazeta Stołeczna, „Nekrologi”, 21-22.06.1997.
Jeszcze na początku czerwca 1977 był między nami w Lublinie. Potem kiedy zniknął w Warszawie, snuto zaniepokojone domysły, ale nikt nie przypuszczał tragedii, był wśród nas zbyt żywy, zbyt ważny, zbyt potrzebny. Motywacje wykluczały myśl o śmierci. Dlatego oficjalny komunikat, który nadszedł w drugiej połowie czerwca i który głosił, iż doktor Leon Cyboran na skutek obrażeń doznanych 3.06.1977 roku w wyniku potrącenia przez samochód w Warszawie zmarł w trzy dni później – był dla nas szokiem. Szokiem paraliżującym myślenie i działanie, i powodującym silny wewnętrzny sprzeciw i protest przeciwko temu faktowi, unieprawdopodobnienie go. 22 czerwca odbył się pogrzeb Leona Cyborana, jego najbliżsi, uczniowie i przyjaciele szli za trumną w kondukcie żałobnym ciągle nie wierząc, że to ta trumna i ten kondukt.
Jeden z najwybitniejszych indianistów polskich, największy z polskich żyjących obecnie specjalistów w dziedzinie filozofii indyjskiej, liczący się nie tylko w kraju tłumacz z sanskrytu, komentator i interpretator systemu jogi.
Leon Cyboran rodził się 30 sierpnia 1928 r. w Krakowie. Tam kończy szkołę powszechną, dwuletnią szkołę handlową i także dwuletnie gimnazjum ogólnokształcące. Po wojnie (1946) przeprowadza się do Wrocławia, gdzie kończy liceum ogólnokształcące typu przyrodniczego, maturę zdaje w wieku 20 lat. Na Uniwersytecie Wrocławskim studiuje psychologię w zakresie nauk filozoficznych (od 1948). Uczą Go tacy profesorowie jak: K. Kruetz, H. Mehlberg, B. Gawecki i M. Kokoszyńska-Lutmanowa. Równolegle studiuje w wyższej Szkole Ekonomicznej we Wrocławiu, uzyskuje tam w 1952 r. dyplom ekonomisty. Natomiast studia filozoficzne L. Cyborana kończą się ze względów od niego niezależnych na absolutorium i dyplomie ukończenia tych studiów w stopniu pierwszym; jest rok 1952; wydział filozoficzny na Uniwersytecie Wrocławskim (jak i na innych uczelniach Polski) ulega likwidacji. Już wtedy jest samorodnym entuzjastą sanskrytu i filozofii indyjskiej; czas i duch panujący wtedy w kraju nie pozwalają Mu jednak na systematyczne studia w tym kierunku, zastąpić je musi samotna nauka oparta na podręczniku A. Gawrońskiego. Oficjalny wymiar Jego życia w latach 1953-1958 wypełnia praca w zawodzie ekonomisty, a potem funkcja asystenta-praktykanta w „Miastoprojekcie” we Wrocławiu. Dopiero w 1958 roku przy zachęcie i serdecznej aprobacie dwóch ludzi, którzy w indianistyce polskiej zaznaczyli swą obecność tak, że zapomnieć ich już w tym aspekcie nie można, i którzy nie przeoczyli talentu i pasji L. Cyborana: L. Skurzaka i E. Słuszkiewicza – podejmuje studia w dziedzinie filologii orientalnej na Uniwersytecie Warszawskim. Magisterium w 1963 r. prowadzi prof. E. Słuszkiewicz, recenzentem jest prof. J. Legowicz. Studia doktoranckie, nauczanie studentów Uniwersytetu Warszawskiego sanskrytu, pierwsze publikacje naukowe, wreszcie wyjazd na 6 miesięcy do Indii, których atmosfera filozoficzno-mistyczna okazuje się dla Niego ożywczym powietrzem i wzmacnia Jego wolę trwania i realizacji swego wyboru życiowego – oto fakty odmierzające okres między 1964 a 1969 rokiem. Ma 47 lat, gdy składa na Uniwersytecie pracę pt. „Purusza – byt podmiotowy w Jogasutrach (Próba nowej interpretacji klasycznego systemu jogi)”, którą to pracą otwiera przewód doktorski. Promotorem jest prof. J. Legowicz. Po dwóch latach zaskakujących i niszczących nerwowo perturbacji administracyjno-biurokratycznych odbywa się w Warszawie obrona: Leno Cyboran uzyskuje tytuł doktora filozofii. (Tytuł ten zmieni wkrótce swój status: zgodnie z przepisem Ministerstwa Szkolnictwa Wyższego zostanie przeformułowany na tytuł doktora nauk humanistycznych). W roku doktoryzowania się, czyli w wieku 43 lat wchodzi w związek małżeński z Teresą Malinowską (absolwentką ASP). Do końca swego istnienia małżeństwo to będzie wieść życie na marginesie stabilizacji materialnej i poniżej granicy socjalnej i bytowej wystarczalności. Mieszkanie na poddaszu w nieużywanej pracowni malarskiej, chwytanie prac dorywczych, niemożność zameldowania się w stolicy (największy polski filozof-indolog L. Cyboran pracował w Warszawie i w Lublinie, „tymczasowo” mieszkał w stalicy, zaś zameldowany na stałe był we Wrocławiu!) – takie były m.in. wyznaczniki codzienności tego małżeństwa. A przecież książka L. Cyborana wydana w 1973 roku przez PWN: „Filozofia jogi – próba nowej interpretacji” była pierwszą w PRL polską publikacją książkową z zakresu filozofii indyjskiej. Przecież uczył sanskrytu i filozofii indyjskiej na trzech polskich uczelniach (KUL, UW i ATK) tworząc tam nie tylko efektywne naukowe środowiska, ale także rozbudzając entuzjazm dla uprawianej dziedziny i tworząc to, co jest niezmiernie rzadkie na zinstytucjonalizowanych dziś uniwersytetach – autentyczną i realną przyjaźń między nauczycielem i studentami. Na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim oraz Akademii Teologii Katolickiej pozostawił kilku magistrantów, jego utalentowany uczeń i doktorant mgr Tomasz Ruciński jest kontynuatorem pracy swojego mistrza, kroczy po tej samej, co On ścieżce naukowej.
Jego życie napełniało ludzi bliskich Mu nadzieją. Okruchy tej nadziei odnajdujemy i teraz kiedy nie ma Go wśród nas. Żyją Jego uczniowie, Jego dzieła i pamięć o Nim. W Bibliotece Klasyków Filozofii PWN przygotowywane jest wydanie pracy Jego życia: tłumaczenie z sanskrytu Jogasutr Patańdżalego wraz z komentarzem Jogabhaszji i obszernym aparatem krytyczno-erudycyjnym; będzie to pierwsza publikacja z zakresu filozofii indyjskiej w serii BKF. Plany wydawnicze także przewidują wydanie prac zbiorowych Leona Cyborana. Pozostanie więc wśród nas.
Zrozumieć skomplikowaną sylwetkę duchową Leona Cyborana – to zrozumieć ogólny sens Indii i filozofii tego kraju, to uchwycić znaczenie dialektyki indyjskiej. Nie spełniwszy tego warunku opowie się tylko (już zresztą także usłyszeliśmy!) ckliwo-sentymentalną albo równie niesprawiedliwie ekscentryczną biografię, która tak się będzie miała do życia tego człowieka, jak wycinanka do trójwymiarowego kształtu.
Leon Cyboran uosabiał w swoim życiu model napiętej, dynamicznej harmonii indyjskiej, która powstaje dzięki dialektycznemu sprzężeniu momentów dla europocentryka – antagonistycznych a nawet sprzecznych. Pogodzić je to wspiąć się na wyższy poziom zrozumienia, przezwyciężyć partykularyzm myślowy, dotknąć uniwersalistycznego wymiaru Indii. Tak właśnie L. Cyboran godził i łączył w zadziwiającą jedność cech swej postawy, którą powierzchowny obserwator zbyłby słowami: niekonsekwencja.
Posiadał mocno skrystalizowane poglądy i głębokie bezkompromisowe przekonanie co do ich prawdziwości – a jednak był jak rzadko kto tolerancyjny w stosunku do cudzych nawet radykalnych sądów. Był z temperamentu Polakiem – ale jako człowiek widział się wpierw obywatelem świata. Uzasadniał z silną asercją twierdzenie monistyczne o tym, że człowiek jest kroplą roztapiającą się w morzu jedności kosmicznego ducha – a przecież bronił wolności jednostki ludzkiej i akcentował pluralizm osobowości.
Jego stosunek do jakiejkolwiek instytucjonalnej religii cechował brak rygoru i antydogmatyzm – istotnym jednak składnikiem Jego postawy życiowej była głęboka wiara w jednego Boga.
Niezorganizowanie i wielkie roztargnienie w dziedzinie praktycznej codzienności – łączył z żelazną dyscypliną i punktualnością naukową.
Należał do najwybitniejszych – spośród nich drukował najmniej.
Pochłonęła Go sfera zagadnień trudnych, niejasnych i niewyraźnych, domena, nad którą płytcy neofici obnoszą sztandar skrajnego relatywizmu – On dbał tutaj o precyzyjność i ścisłość każdego terminu, do końca zachował wierność tropieniu jednej sprawy.
Był zbyt liberalny w płaszczyźnie pedagogiki, mało umiał w dziedzinie dydaktyki – a przecież pragnienie i wola nauczania i nauczenia były u Niego ogromne i … realizowane; nauczał i nauczył bardzo wielu.
Nonkonformizm łączył z koniecznym uzależnieniem się od instytucji i układów formalnych, nałóg (papierosowy) – z dietą wegetariańską i ascetycznym reżimem.
Aby zrozumieć spójność tych dychotomii – trzeba spojrzeć na nie z wysokości filozofii indyjskiej, trzeba odczuć piękno indyjskiej dialektyki. Trzeba znać Doktora Cyborana.
Trzeba pamiętać o tym, jak szedł. Że na pierwszym miejscu była to wędrówka przez świat, podróżowanie przez kosmos rzeczy Boskich i ludzkich, na drugim przez kraj jako człowiek narodu, potem dopiero wchodził do instytucji. Jego droga przywodzi na myśl Herberta:
„Idź wyprostowany wśród tych co na kolanach
wśród odwróconych plecami i obalonych w proch
ocalałeś nie po to aby żyć
masz mało czasu trzeba dać świadectwo
(…)
Bądź wierny Idź”
Trzeba pamiętać zajęcia uniwersyteckie z Nim. Nie imało się ich słowo: akademizm; to były spotkania. A On był guru. Był guru, choć zawsze ostro tępił szastanie tym słowem oznaczającym w rzeczywistości więcej niż można było powiedzieć. I tak właśnie było. Na ćwiczeniach i seminariach jakże dalekich od porządku, planowości czy protokolarnych dystynkcji, w mgle dymu papierosowego tworzyło się coś, co nazwać można miejscem sattwicznym. Zapominało się o ciasnocie, własnych nieuctwie, różnicach w hierarchii naukowej, o tym, że są to zajęcia uniwersyteckie. Wykraczało się ponad to, przekraczało się nawet płaszczyznę pracy intelektualnej nad tekstem. Pozostawała lekkość i obcowanie ze strukturami myśli, uczuć i rzeczy, których źródeł daremnie by szukać w Europie lub Ameryce.
Także to, co mówił Doktor Cyboran, dalekie było od wykładu. Jednakże każdy kontakt ze studentami był zmniejszaniem dystansu, był formą jakiegoś wzajemnego wyznania. Dzieleniem się ze sobą, wspomnieniem darsiany. O tym także trzeba pamiętać, chcąc zrozumieć choć trochę Jego osobowość. Uczyłem się u Doktora Leona Cyborana dwa lata. Musiałem potem odejść do innych koniecznych ze względów formalnych, a związanych z moimi wyborami naukowymi zajęć. Obiecałem Mu, że po przewaleniu natłoku pracy (czyli po magisterium) wrócę do sanskrytu, filozofii indyjskiej, do Niego. Nie wrócę do Doktora Cyborana.
Ale przecież nie zginął całkiem. Pozostawił sens i wartość swego życia, pozostawił okruchy nadziei, pozostawił sattwiczny oddech filozofii indyjskiej.
yaṃ hi na vyathayanty ete (mātrā-sparśās) puruṣaṃ puruṣa-rṣabha |
sama-duḥkha-sukhaṃ dhīraṃ so ‘mṛtatvāya kalpate || (Bhagawadgita 2.15)
„Jedynie ten mąż bowiem, którego one (więzy materii) nie zniewalają, o najlepszy z rodu ludzkiego, i który pozostaje panem siebie jednako w szczęściu i nieszczęściu, osiąga owoc nieśmiertelności” (tłum. W Chudy i K. Śliwiński).