Swami Wiwekananda
Słowo karma znaczy nie tylko „praca, działanie”, lecz – ze stanowiska psychologii – zawiera w sobie także pojęcia przyczynowości. Każdy czyn, każde działanie, każda myśl mająca następstwa jest ogniwem w łańcuchu karmy. Jako prawo karmy należy rozumieć prawo przyczynowości, nieuniknione następstwo skutku po przyczynie. Wszędzie, gdzie działa coś jako przyczyna, musi zjawić się skutek; jest to konieczność, której nie można się sprzeciwić, a według naszej filozofii to prawo karmy działa wszędzie w całym wszechświecie. Wszystko, co postrzegamy, czujemy lub sami czynimy, każde działanie, gdziekolwiek we wszechświecie, jest skutkiem działań minionych, a ze swej strony nową przyczyną rodzącą dalsze skutki.
Musimy tu rozważyć również znaczenie słowa „prawo”. Określa ono skłonność do powtarzania się, zauważaną w serii przyczyn i skutków. Kiedy postrzegamy, że pewnemu zjawisku towarzyszy inne jednocześnie albo zaraz po nim, spodziewamy się, że ta jednoczesność lub następstwo będą się powtarzały. Nasi starożytni logicy i filozofowie szkoły njaja nazwali to prawo „wjapti”. Według nich każde pojęcie prawa powstaje ze skojarzeń. Seria zjawisk skojarzona zostaje w naszym umyśle z przedmiotami w sposób pod pewnym względem zawsze jednakowy, niezmienny, tak że każde postrzeganie jest w naszym umyśle natychmiast zestawiane z innymi zajściami. Jakakolwiek idea – a według naszej psychologii – jakakolwiek fala, wzbudzona w substancji myślowej („citta”) musi zawsze wywołać wiele fal podobnych. Jest to psychologiczna koncepcja skojarzeń, a przyczynowość jest tylko jednym z możliwych sposobów ujmowania tego wielkiego prawa skojarzeń, działającego wszędzie. Ta powszechność działania skojarzeń, nazywana jest w sanskrycie „wjapti”. Idea prawa jest taka sarna w świecie zewnętrznym jak i w wewnętrznym; jest to przewidywanie, że po określonym zjawisku nastąpi inne, również określone, i stwierdzanie takiego związku zjawisk. W rzeczywistości więc w przyrodzie nie ma praw. Mówienie, że na ziemi działa prawo ciążenia albo że jakieś prawo istnieje w przyrodzie, są to błędy popełniane w praktyce mowy potocznej. Prawo jest to metoda, sposób, w jaki nasz umysł ujmuje serię zjawisk i ono istnieje tylko w naszym umyśle. Powtarzanie się zjawisk, jednoczesne lub kolejne, doprowadza nas do przekonania, że to powtarzanie się jest regularne, to zaś umożliwia z kolei naszemu umysłowi zrozumienie metody serii w ogóle, i oto zjawia się pojęcie tego, co nazywamy prawem.
Zbadajmy teraz, co znaczy powiedzenie, że prawo jest powszechne? Wszechświat nasz jest częścią bytu, którego cechami jest według psychologów sanskryckich „deśa-kala-nimitta”, czyli – według psychologii Zachodu – czas, przestrzeń i przyczynowość. Wszechświat ten jest tylko częścią bytu nieskończonego, zamkniętą w formie, zrobionej z czasu, przestrzeni i przyczynowości. Z tego wynika, że prawo działa tylko w obrębie tej formy w cząstce wszechświata, poddanej tym warunkom; poza tym wydzielonym obrębem nie może istnieć jakiekolwiek prawo.
Kiedy mówimy o wszechświecie, mamy na myśli tylko część bytu, w zasięgu naszego umysłu; jest to więc wszechświat zmysłów, który możemy widzieć, słyszeć, czuć go, dotykać, wyobrażać go sobie i myśleć o nim; ten tylko jest poddany działaniu praw. Poza tymi granicami byt nie może być poddany prawom, ponieważ przyczynowość nie sięga poza świat naszego umysłu. Wszystko poza zasiągiem naszego umysłu i naszych zmysłów nie jest powiązane prawem przyczynowości, ponieważ w sferze pozazmysłowej nie ma skojarzeń idei wiążących rzeczy ze sobą, a nie może być przyczynowości bez takich skojarzeń. Tylko i jedynie kiedy „byt”, czyli istnienie jest niejako odlane w formie, złożonej z nazwy i postaci, musi ono być posłuszne prawu przyczynowości: rzec można, iż podlega ono w ogóle prawu, ponieważ każde prawo czerpie swą moc z przyczynowości.
Wynika z tego wprost, że nie może istnieć wolność sądu, wolność woli. Sam ten ostatni termin zawiera w sobie sprzeczność, ponieważ wola dotyczy tylko tego, co znamy, o czym wiemy, a wszystko, o czym wiemy, jest w naszym wszechświecie, ten zaś wszechświat jest skrępowany przez czas, przestrzeń i przyczynowość. Wszystko, co wiemy, wszystko, co będziemy mogli kiedykolwiek poznać, musi być poddane prawu przyczynowości, a to, co jest z nim zgodne, nie może być wolne; podlega ono działaniu innych czynników i z kolei staje się samo przyczyną. Wolne jest to, co nie uległo przemianie w „chcenie”, w wolę; to zaś, co przedtem nie było wolą, lecz przemieniło się w pragnienia ludzkie popadłszy w formę, złożoną z czasu, przestrzeni i przyczynowości, jest w tym stanie „wolą” poddanym owym ograniczeniom. Stanie się ponownie wolne, kiedy wydobędzie się z tej formy. Pochodzi z wolności, pogrążane jest w zależności, wydobywa się z niej i powraca, do wolności. Pradawne jest pytanie, jak począł się i z czego ten nasz wszechświat, dzięki czemu trwa i ku czemu zmierza; była na to dana odpowiedź, iż rodzi się z wolności, trwa w niewoli, a powraca do stanu swej wolności pierwotnej. Toteż, kiedy mówimy o człowieku jako istocie będącej przejawieniem bytu nieskończonego, chcemy przez to powiedzieć, że człowiek jest zaledwie bardzo małą cząsteczką owego bytu nieskończonego; ciało i umysł, które znamy, są tylko cząsteczką całości, są punkcikiem w bycie nieskończonym. I cały nasz wszechświat również jest niewymiernie małą cząsteczką bytu nieskończonego. Wszystkie nasze prawa, wszystkie nasze trudy, bóle i radości, zdobycze i nadzieje istnieją tylko w tym małym wszechświecie. Wszystkie drogi przed nami, proste i kręte, mieszczą się w tych granicach. Widzicie więc, jak dziecinne jest spodziewanie się dalszego istnienia w tym wszechświecie, będącym tworem naszego umysłu, pragnienie pójścia do nieba, które – ostatecznie – nie mogłoby być niczym więcej niż powtórzeniem świata już nam dobrze znanego. Zauważacie też z pewnością, jak nieosiągalne i dziecinne jest pragnienie przystosowania bytu nieskończonego do warunków istnienia ograniczonego, znanego nam obecnie, pragnienie wtłoczenia nieskończoności w ciasne miary życia powszedniego w ciele. Kiedy ktoś mówi, że chce nadal i zawsze odnajdywać to, co ma teraz, albo – jak już kiedy indziej mówiłem – kiedy ktoś pragnie znaleźć religię „wygodną”, bądźcie pewni, że człowiek taki zwyrodniał już do takiego stopnia, iż nie może sobie wyobrazić nic wyższego ponad to, czym jest w tej chwili; taki mieści się bez reszty w swym wymiarze obecnym i nie jest niczym ponad to.
Tak i zapomniał o swej naturze istotnej, o nieskończoności, a myśli jego krążą wokół maleńkich zmartwień i radości, słabiutkiego bicia serca w chwili obecnej. Wierzy on, że te rzeczy skończone są nieskończonością, i nawet nie chce utracić wiary w ten głupi przesąd. Rozpaczliwie czepia się pragnienia życia w ciele („triszna”, które buddyści nazywają „tanha” i „trissa”). Mogą też być istoty, prawa, stany zadowolenia, rozwoju, przyczynowość w milionach odmian, wszystko działające poza znanym nam małym wszechświatem, ale w rzeczywistości wszystko to razem stanowi okruch naszej prawdziwej nieskończonej natury.
Wolności nie możemy osiągnąć tutaj; żeby ją posiąść, musimy wydostać się poza ograniczenia, jakie nakłada na nas wszechświat. Doskonała równowaga, nazywana w chrześcijaństwie słowem PAX, pokój, który przekracza wszelkie pojmowanie, jest nie do odnalezienia ani w obrębie tego znanego nam wszechświata, ani w niebie, ani w żadnym miejscu, dostępnym naszym myślom, zmysłom lub wyobraźni. Na żadnym z takich miejsc nie osiągnęlibyśmy wolności, ponieważ jako znajdujące się w naszym wszechświecie są one ograniczone przez czas, przestrzeń i przyczynowość. Poza naszą Ziemią mogą istnieć miejsca bardziej „eteryczne”, gdzie doznania życia są subtelniejsze, wrażliwość żywsza i bogatsza, lecz i te są z konieczności w tym samym wszechświecie, muszą więc być skrępowane prawem natury. Toteż musimy wydostać się poza to wszystko, bo prawdziwa religia zaczyna się tam, gdzie kończy się nasz mały wszechświat. Małe radości, małe smutki gasną, wiedza o rzeczach traci znaczenie tam, gdzie zaczyna się Rzeczywistość. Dopóki nie opuści nas pragnienie przedłużania obecnego życia, dopóki przywiązani jesteśmy do obecnego istnienia, przemijającego i ubożuchnego, nie zaświtają dla nas zorze niewysłowionej, bezgranicznej wolności, która nas czeka poza tym wszystkim. Z powyższego można wysnuć wniosek, że istnieje jeden tylko sposób zdobycia owej wolności, ku której zmierzają wszystkie najszlachetniejsze dążenia ludzkości: zrzec się obecnego życia w małym wszechświecie, zrzec się Ziemi, nieba, ciała, umysłu, wszystkiego, co jest ograniczone i uwarunkowane. Jeżeli wyzbędziemy się przywiązania do tego małego wszechświata zmysłów i umysłu, zdobędziemy wolność natychmiast! Jedynym sposobem uniknięcia niewoli jest wydostanie się poza ograniczenie przez prawo, poza przyczynowość.
Jest niezmiernie trudno pozbyć się przywiązania do wszechświata; osiąga to bardzo niewielu ludzi. W naszych księgach [hinduskich] wymieniane są dwa sposoby: jeden nazywany jest „neti-neti” = nie to, nie to, drugi „iti” = to. Pierwszy polega na zaprzeczaniu, drugi jest drogą potwierdzania, przyjmowania zastanej rzeczywistości. Trudniejsza jest droga przeczenia i odrzucania; dostępna jest dla umysłów wyższych, wyjątkowych, dla osób o woli potężnej, które po prostu stwierdzają: „Nie, nie pragnę tego”, a ciało ich i psychika służą temu i cel zostaje osiągnięty. Mało spotyka się takich jednostek. Większość ludzi wybiera drogę wiodącą przez świat i wszystkie jego uzależnienia, które pokonywa się przyjmując je na siebie. Jest to również droga wyrzeczenia, lecz przebywa się ją powoli, stopniowo, poznając rzeczy i korzystając z nich, a w ten sposób zdobywając doświadczanie; poznaje się przy tym naturę rzeczy aż ostatecznie porzuca się je wszystkie i wchodzi się w stan wyzbycia się przywiązania.
Pierwszy sposób dojścia do bezosobowości, wyzbycia się przywiązania do czegokolwiek, polega na ocenach rozumowych, drugi — na czynnym uczestniczeniu w życiu i zbieraniu doświadczeń. Pierwszy jest to droga dźńana-jogi, której cechą jest powstrzymywania się od uczestniczenie, w działaniu, drugi to droga karma-jogi, na której działania nie ustają ani na chwilę. Każdy w całym wszechświecie musi pracować. Nie pracują tylko ci, którym Jaźń wystarcza całkowicie, których świadomość nie wychyla się poza Jaźń, ani poza nią nie mają pragnień, dla których JA [kosmiczne] jest „wszystkim we wszystkim”. Inni powinni pracować.
Potok górski, płynący w dół, wpada w szczeliny między skałami, toczy głazy, pieni się i szumi przewalając się masą swych wód przez progi skalne, tworzy groźne wiry pod wodospadami, wreszcie po pokonaniu wszystkich przeszkód płynie spokojnie. Każde życie ludzkie jest podobne do takiego biegu wód. Wpada w wiry, toruje sobie drogę w tym świecie czasu, przestrzeni i przyczynowości, kręci się, błądzi, zawraca, woła: „mój ojciec, mój brat, moje imię, moja sława!” itd., wreszcie wydobywa się z tego i odnajduje wolność początkową. Z całym wszechświatem dzieje się to samo. Czy wiemy o tym, czy nie, czy dochodzi to do naszej świadomości, czy jeszcze nie – wszyscy trudzimy się, żeby wyzwolić się ze snu, w którym śnimy ten świat. Celem doświadczeń obieranych przez człowieka na tym świecie jest umożliwienie mu wydobycia się z wirów.
Czym jest karma-joga? Poznawaniem tajemnicy pracy, działania. Widzimy, że cały wszechświat pracuje. Ale po co, co ma zdobyć? Zbawienie-wolność. Od atomu aż po istoty najwyżej rozwinięte wszystko trudzi się, żeby osiągnąć ten sam cel: wolność intelektu, ciała, duszy. Wszystkie rzeczy czynią nieustanne wysiłki, żeby wydostać się z zależności na wolność. Słońce, księżyc, Ziemia, planety – wszystko stara się uniknąć niewoli. Siły przyrody, odśrodkowa i dośrodkowa, są typowymi przejawami działania w naszym wszechświecie. Zamiast cierpieć nadal dotkliwą poniewierkę na tym świście, po długich okresach biernej niewoli i po gorzkich doświadczeniach, dowiadujemy się z karma-jogi, jak poznawać rzeczy we właściwym ich wymiarze i wartości, poznajemy tajemnicę pracy, metodę pracy, moc dobrze zorganizowanej pracy. Wielka ilość energii może pójść na marne, jeżeli nie umiemy jej użyć. Karma-joga czyni z pracy naukę: poucza nas, jak najlepiej zastosować wszystkie siły działające we wszechświecie. Praca jest nie do uniknięcia i trzeba, żeby tak było, ale kiedy trudzimy się, powinniśmy mieć cel jak najwyższy. Karma-joga ułatwia nam przyjęcie poglądu, że otaczający świat jest widzialną, przemijającą „efemerydą”, przez którą musimy przejść, i że wolności nie znajdziemy tutaj, lecz jedynie poza tym światem. Żeby ujść niedolom świata, musimy przebywać go powoli a dokładnie. Są bez wątpienia istoty wyjątkowe, o których wam wspomniałem, umiejące wyrzec się świata i trzymać się na uboczu; można by ich postawy porównać z zachowaniem się węża, wysuwającego się z powłoki swej starej skóry i spoglądającego bez żalu na zbędną już, porzuconą rzecz. Są tacy z pewnością, ale reszta ludzkości musi przebijać się powoli przez ten świat trudu i znoju. Karma-joga wskazuje nam, jak się to odbywa, wyjawia tajemnicę, metodę takiego traktowania pracy, które da nam jak najwięcej korzyści.
Co mówi nam karma-joga? „Pracujcie bez ociągania się, ale wyzbądźcie się przywiązania do swej pracy. Nie utożsamiajcie się z niczym, zachowajcie wolność osobowości. Cierpienia i nieszczęścia, niedole, które widzicie, są po prostu nieuniknionymi i niezbędnymi warunkami życia w tym wszechświecie; nędza oraz bogactwo i dobrobyt trwają zaledwie chwilę i nie są związane z naszą naturą rzeczywistą. Nasza natura rzeczywista jest całkowicie poza złą i dobrą dolą, poza wszystkimi przedmiotami i doznaniami zmysłów, poza wyobraźnią; ale mimo to powinniśmy pracować przez cały czas pobytu, tutaj.”
Nieszczęśliwymi czyni nas nie praca, lecz przywiązanie do owoców pracy. Kiedy utożsamiamy się ze swym działaniem, stajemy się nieszczęśliwi; jeżeli jednak nie utożsamiamy się z wykonywaną pracą, nie czujemy się nieszczęśliwi. Jeżeli spłonie piękny obraz, ale czyjś, nie nasz, nie sprawi nam to wielkiej przykrości; gdyby to jednak był nasz obraz, odczulibyśmy stratę jako nieszczęście. Dlaczego? Mogły to być dwa piękne dzieła, być może kopie tego samego oryginału sławnego, ale zniszczenie każdego z nich odczulibyśmy inaczej, bo z jednym utożsamialiśmy się, z drugim nie. To właśnie „ja i moje” sprawiają ból. Zmysł posiadania rodzi się z egoizmu, egoizm zaś czyni człowieka nieszczęśliwym. Każdy akt egoizmu, każda myśl samolubna wiążą nas z czymś, a przez to stajemy się niewolnikami. Każda fala w citta, wyrażająca się jako „ja i moje” nakłada na nas błyskawicznie więzy; im więcej wzbudzamy tych myśli o sobie i swoim posiadaniu, tym gęściej jesteśmy omotani, tym bardziej stajemy się niewolnikami.
Również i karma-joga pobudza nas do napawania się pięknem wszystkich obrazów na świecie, ale bez utożsamiania się z ani jednym z nich. Nie mówcie nigdy: „To jest moje”. Za każdym razem, kiedy mówicie, że jakaś rzecz jest waszą własnością, unieszczęśliwiacie się. Nawet w myśli nie twórzcie pojęcia „moje dziecko”. Miejcie dziecko, ale nie nazywajcie go swoim, pod grozą sprowadzenia nieszczęścia. Nie mówcie też „mój dom” ani „moje ciało”, z tego bowiem wynikają wszystkie przeciwności. Ciało nie jest ani wasze, ani moje, ani niczyje. Ciała powstają i przemijają zgodnie z prawami przyrody, my zaś jesteśmy wolni, ponieważ jesteśmy tylko świadkami. Ciało nie jest wcale bardziej wolne niż obraz lub mur. Czemu tak lgniemy przywiązani do ciała? Artysta malarz, po spędzeniu wielu godzin przy płótnie, które pokrył farbami tworząc obraz, nie pozostaje przy nim na stałe i nie zachowuje go dla siebie po skończeniu. Nie wypuszczajcie tej kąśliwej strzały egoizmu: „Muszę to posiadać”. Jeżeli to uczynicie, zaczynacie cierpieć.
Karma-joga uczy nas najpierw takiego zachowania się, żeby nie wysuwały się z nas chwytliwe macki egoizmu; kiedy już umiemy je powstrzymać, musimy je tłumić w sobie, żeby nie kłębiły się i nie pleniły zapełniając sobą wnętrze naszej osobowości. Kiedy wymieciemy umysł z pokus „ja i moje”, możemy zanurzyć się w świat i działać, ile tylko zdołamy. Wdawajcie się wtedy we wszystko, udawajcie się wszędzie, dokąd zechcecie; zło nie czepi się i nie zakazi was nigdy. Płatki kwiatu lotosu mogą być w wodzie, ale woda nie zwilży ich nigdy i nie przylega do nich; będziecie w wirach spraw świata jak płatki lotosu. Nazywa się to „wajragja” – wyzbycie się pożądań, przywiązania; bezosobowość.
Już wam chyba wyjaśniłem dość wyraźnie, że bez wyzbycia się przywiązania do rzeczy nie ma mowy o Jodze, o wejściu na którąkolwiek ścieżkę prawdziwej Jogi. Wyzbycie się pragnień, przywiązania jest podstawą każdej Jogi. Człowiek, który zrzekł się mieszkania w zwykłym domostwie, noszenia odzieży, odżywiania się smacznymi potrawami i osiadł w pustelni, może być jeszcze bardzo mocno skrępowany przywiązaniami. Jedyne dobro, jakie mu pozostało, własne ciało, może stać się wszystkim dla niego. Okowy naszego osobowego „ja” i poczucia „moje” tkwią w umyśle. Jeżeli łańcuchy tych oków nią wiążą nas z ciałami i z przedmiotami zmysłów, pozostajemy wolni bez przywiązania, niezależnie od tego, gdzie jesteśmy i kim jesteśmy. Człowiek nie obciążony przywiązaniami może zasiadać na tronie, a będzie w działaniu bezosobowy; inny, choćby w łachmanach, może być jeszcze bardzo skrępowany przywiązaniami. Musimy najpierw dojść do stanu owej bezosobowości, a wtedy działać bez wytchnienia, karma-joga wskazuje metodę postępowania, umożliwiającą osiągnięcie stanu bezosobowości, do której dojście nie jest jednak łatwe.
Oto dwa sposoby, dwie drogi dojścia do całkowitego pozbycia się przywiązań i osiągnięcia stanu bezosobowości. Jedna jest dla niewierzących ani w Boga, ani w jakąkolwiek pomoc z zewnątrz. Ci niechaj idą o własnych siłach; wystarczy im działanie z własnej dobrej, nieprzymuszonej woli, kierowanie się mocą własnego rozumu i własną oceną wartości czynu oraz sumienne przypominanie sobie: Muszę działać bezinteresownie, bez przywiązań, bezosobowo!
Wierzący w Boga mogą posługiwać się inną metodą, o wiele łatwiejszą. Poświęcają Bogu owoce swych trudów, pracują bez przywiązywania się do wyników pracy. Cokolwiek by widzieli, słyszeli, czynili, wszystko jest dla Niego. Chociaż byśmy dali najwyższej wartości dzieło, nie oczekujmy ani zysku, ani pochwał; wszystko należy się Bogu, jemu więc przekazujmy zdobycze. Pozostańmy na uboczu i pamiętajmy, że w każdej chwili wszystkie bodźce działania pochodzą od niego. Cokolwiek uwielbiasz, cokolwiek postrzegasz, cokolwiek czynisz, oddawaj wszystko to Bogu i bądź spokojny. Pokój z nami, radujmy się pokojem w sobie samych, oddajmy swoje ciało, swój umysł, wszystko w ofierze Bogu na wieki. Zamiast składania ofiar, które pochłania ogień, spełniajcie nieustannie, we dnie i w nocy tę jedyną wielką ofiarę – oddawanie swej maleńkiej osobowości „ja”.
Poszukiwałem skarbów po całym świecie, a znalazłem jedyny skarb – Ty nim jesteś! Oddaję siebie Tobie w ofierze. Poszukiwałem istoty, ku której tęskniłem wiedziony miłością, i oto znalazłem jedyne Umiłowane – Ty nim jesteś! Oddaję siebie Tobie w ofierze! Powtarzajmy we dnie i w nocy: „Nic dla mnie samego. Wszystko, co mnie spotyka, dobre czy złe, przyjmuję jednako: wszystko poświęcam Tobie”.
Zachowajmy taką postawę wewnętrzną wobec swojego ja złudnego, pozornego aż stanie się to naszym przyzwyczajeniem, aż wejdzie nam w krew, nerwy, aż tak przeniknie nas, że całe ciało stanie się posłuszne tej idei przewodniej wyrzeczenia. Wtedy możecie pójść w świat, uczestniczyć w bojach, a w najcięższych zmaganiach, w zamęcie wybuchów i walki pozostaniecie wolni, w spokoju ciszy wewnętrznej, która nie opuści was nigdy.
Karma-joga poucza nas, iż obowiązek – pojmowany zwyczajnie – mieści się w sferze zewnętrznej; mimo to, niestety, musimy wywiązać się ze swych obowiązków. Jednakże stwierdzamy, że pospolite rozumienie obowiązku często czyni nas bardzo nieszczęśliwymi. Obowiązek staje się wprost chorobą i popędza nas nieustannie, uczepił się i zatruwa całe życie. Bywa, zaiste, przekleństwem życia człowieczego. Taki obowiązek, rozdęty w ideę obowiązku, wysusza jak słońce pustyni najbardziej osobiste, wrażliwe zacisza duszy jednostek. Przyjrzyjcie się nieszczęsnym ofiarom obowiązku! Wychodzą do pracy – obowiązek przytłacza ich: wracają z pracy – myśl o jutrzejszym obowiązku pracy nie opuszcza ich i ciąży na nich nadal. Wiodą życie niewolników aż zwalą się wyczerpani z sił na drogę jak koń w uprzęży. Tak oto rozumiany jest pospolicie obowiązek.
Czym innym jest prawdziwy obowiązek. To, co można tak nazwać, rodzi się w nas, kiedy pracujemy nie pod przymusem, lecz jako wolni, bez przywiązania do rzeczy, ofiarując trud swój cały Bogu. Błogosławieństwem jest dla nas wtedy, że znaleźliśmy się tutaj na tym miejscu pracy. Odrabiamy swoje obowiązki: któż wie, jak się do tego przykładamy i jak na tym wyjdziemy? Jeżeli pracujemy dobrze, skutki nie spadną na nas; jeżeli źle, troski nas nie opuszczą, nie pozbędziemy się ich. Przeto, trwajcie w spokoju, bądźcie wolni wewnętrznie i działajcie. Trudno jest, oczywiście, osiągnąć taki rodzaj wolności. O ileż łatwiej jest nazywać obowiązkiem to, co jest niewolnictwem dobrowolnym, nazywać obowiązkiem zabójcze przywiązanie ciała do spraw ciała! Ludzie przychodzą na świat, walczą i biją się o zdobycie złota lub innej rzeczy. Zapytajcie ich: po co? Odpowiedzą, że jest to ich obowiązek. Absurdalne pożądanie złota i zysku przesłaniają jak kwiatami tym wykrętnym pojęciem!
Zastanówmy się teraz – pominąwszy to wszystko – czym jest właściwie obowiązek? Jest to w rzeczywistości wykwit przyzwyczajeń naszego ciała, naszych przywiązań; kiedy jakieś przyzwyczajenie bardzo się już zakorzeniło, nazywamy je obowiązkiem. Na przykład w krajach, gdzie nie są znane małżeństwa, nie jest też znane pojecie obowiązku małżeńskiego. Kiedy zjawia się małżeństwo, mąż i żona żyją wspólnie i wytwarza się przywiązanie wzajemne. Taki rodzaj wspólnoty domowej staje się po szeregu pokoleń zwyczajem ustalonym, a jako zwyczaj nabiera godności obowiązku. Jest to — rzec można — choroba chroniczna. W stanie ostrym nazywa się to chorobą, w stanie chronicznym stanem naturalnym, ale wciąż jeszcze jest to choroba, toteż przywiązanie chroniczne, uwiązanie, ozdabiane jest uroczystym tytułem „obowiązku”. Upiększa się to kwiatami, dźwiękami fanfar, uwzniośla czytaniem tekstów ze świętych ksiąg, ale po tym wszystkim ludzie rzucają się do zawziętej walki i łupią się ze skóry właśnie w imię „obowiązku”!
Obowiązek jest dobry tam, gdzie działa jako hamulec brutalności. Pożyteczny bywa dla ludzi najmarniejszych, niezdolnych do przyjęcia innego ideału, ale każdy, kto pragnie wejść na ścieżkę karma-jogi, powinien wyrzucić za burtę pojęcie obowiązku. Nie istnieje obowiązek ani dla was, ani dla mnie. Wszystko co macie do dania światu, dajcie z siebie, oczywiście, ale nie dlatego, żeby to miał być wasz obowiązek. Niech taka myśl nie postanie w waszym umyśle, nie działajcie pod presją. Dlaczego mielibyście być zobowiązani? Wszystko, co czynicie pod przymusem, przyczynia się do skrępowania was, uwiązania.
Z jakiej racji mielibyście mieć jakiś obowiązek? Z zaufaniem powierzcie się Bogu we wszystkim. Wśród potwornej pożogi, której ogień niszczy świst dokoła, wychylcie ten puchar nektaru i bądźcie szczęśliwi. Nic czynimy nic innego, spełniamy tylko Jego wolę; nagrody i kary nie dotyczą nas. Jeżeli pragniecie zapłaty, musicie przyjąć również cierpienie; jedynym sposobem uniknięcia tego drugiego jest wyrzeczenie się pierwszego. Są one związane ściśle jedno z drugim i nie można ich rozdzielić, trzeba więc zrzec się obu. Nieszczęście jest odwrotną stroną szczęścia; z jednej strony jest to życie, z drugiej śmierć. Jedynym sposobem wydostania się poza śmierć jest oswobodzenie się z zakochania się w życiu. Życie i śmierć są tym samym, oglądanym z odmiennych stanowisk. Toteż idea dobra bez zła, życia bez śmierci jest tylko bajeczką dla małych dzieci; myśliciel i w ogóle człowiek myślący wie, że są to sprzeczności, i wyrzeka się ich obu.
Nie pożądajcie za to, co czynicie, ani pochwał, ani zapłaty. Zazwyczaj za byle dobry uczynek spodziewamy się dziękczynień. Za dar pieniężny na dzieło dobroczynne wnet ofiarodawca szuka swego nazwiska w dziennikach i to wydrukowanego grubymi czcionkami. Takie pragnienia siłą rzeczy wywołują cierpienia. Najwięksi ludzie świata przeminęli bez ujawniania się. Budda i Jezus, których znamy, są wielcy, ale są bohaterami drugiego planu w porównaniu z największymi ludźmi, o których głucho było na świecie. We wszystkich krajach żyły i pracowały w milczeniu setki tych bohaterów nieznanych: dziedzictwo ich myśli znalazło wyraz w postaciach Jezusa lub Buddy, i tych dopiero znamy.
Ludzie najwyżsi w rozwoju nie zamieniają swych osiągnięć na sławę ani uznanie. Obdarzają świat ideami, sami zaś dla siebie nie żądają niczego, nie tworzą też ani szkoły, ani systemu swojego imienia. Cała ich natura wewnętrzna odrzuca coś podobnego. Są na wskroś czyści, przeniknięci mocą sattwy, najwyższej harmonii, nie wywołującej wcale działania zewnętrznego, trwają zagłębieni w Miłości i odchodzą w Miłość. Widziałem jednego z takich joginów w Indiach. Żył w jaskini, był to najcudowniejszy ze znanych mi ludzi, tak już zatracił całkowicie zmysł odrębnej osobowości, iż – rzec można – zwykły człowiek ulotnił się z niego, pozostało tylko świadome poczucie boskości wszechogarniającej. Jeżeli zwierzę ugryzło go w rękę, gotów był podsunąć mu drugą uważając, że dzieje się to z woli Boga. On nie ukazuje się ludziom, a sam jest pełnią miłości oraz myśli dobrych i sprawiedliwych.
Następni są ludzie pełni ładunku radźasu, energii działania, skłaniającej do zmagań; ci podejmują idee ludzi doskonałych i głoszą je światu. Ludzie najwyższej kategorii kojarzą w ciszy wielkie, szlachetne idee prawdy, inni – Budda i Chrystus – idą między ludzi głosząc te idee i służąc ich rozpowszechnianiu. Zważmy, że Gautama Budda powtarzał zawsze, iż jest dwudziestym piątym Buddą. Dwudziestu czterech jego poprzedników nie jest znanych historii, a przecież Budda z konieczności wzniósł dzieło swej nauki na tym, co oni już utrwalili. Ludzie najwyżsi są cisi, milczący i przemijają niezauważeni.
To oni znają naprawdę potęgę myśli, wiedzą, że – jeżeli nawet zamkną się w grocie i tam nadadzą jasną strukturę pięciu słusznym myślom, a potem umrą – te pięć myśli żyć będzie w wieczności. Zaprawdę takie myśli przenikają góry, przebywają oceany i obiegają świat dokoła. One wnikają głęboko w serca i umysły ludzi, one zdobywają sobie mężów i niewiasty, zdolnych do urzeczywistnienia ich w grze życia narodów Ziemi. Ludzie pełni harmonii sattwy są zbyt blisko Stwórcy, aby mogli być czynni i aby uczestniczyli w zmaganiach; nie do nich należy walka, służenie, głoszenie prawdy ludziom przyziemnym. Pracownicy czynni, chociażby byli najdoskonalszymi ludźmi, mają w sobie jeszcze ślady ignorancji. A możemy działać dopóki są w nas takie pozostałości, ponieważ do pracy skłaniają zazwyczaj bodźce zewnętrzne i przywiązanie. Jakżeby mógł przypisywać jakąkolwiek wartość własnym poczynaniom ten, kto świadomością swą trwa wobec wszechobejmującego działania Opatrzności, widzącej losy najmniejszej choćby ptaszyny. Czyż wtrącanie się takiego wiedzącego w bieg spraw świata nie byłoby bluźnierstwem, skoro on widzi, że wszystko, do najdrobniejszych na pozór zdarzeń, dzieje się z woli Stwórcy? Pozostaje nam tylko zwrócić się do niego ze czcią i uwielbieniem mówiąc: „Dziej się wola Twoja”. Ludzie najwyżsi nie mogą działać, ponieważ nie ma już w nich przywiązania. Ci, których dusza wstąpiła w JA, których pragnienia, zwróciły się bez reszty ku JA, którzy na zawsze stopili się z Jaźnią, ci nie mają już przed sobą zadań do spełniania, nie czeka ich praca.
Tacy są, zaprawdę, na szczytach ludzkości, lecz każdy z nas powinien pracować. A pracując nie powinniśmy nigdy wyobrażać sobie, że możemy pomóc i ulżyć w czymkolwiek, co dzieje się we wszechświecie. To nie jest w naszej mocy. Na wielkim boisku świata możemy pomóc jedynie sobie samym. Taką postawę powinniśmy zachować świadomie, żeby móc pracować. Jeżeli będziemy działali świadomi takiej naszej roli, jeżeli będziemy wciąż przypominali sobie, że okazja pracowania obecnie jest udzielonym nam przywilejem, nie przywiążemy się do niczego.
Tysiące ludzi takich jak wy i ja wyobrażają sobie, że człowiek jest we wszechświecie wielką osobistością, ale wszak umieramy, a po pięciu minutach ginie o nas pamięć na tym świecie. Ale życie Boga jest nieskończone. Któż mógłby żyć chwilkę, oddychać przez chwilkę, gdyby Wszechmocny nie wyznaczył tego? On jest Opatrznością wiekuiście czynną. Na jego rozkaz wichry wieją, słońce świeci; Ziemia żyje i śmierć krąży po niej. On jest wszystkim we wszystkim. My zaś możemy tylko uwielbiać GO.
Zrzeczcie się wszelkich owoców pracy, czyńcie dobro przez samo umiłowanie dobra, a dopiero i tylko wtedy osiągniecie doskonałe wyswobodzenie się z przywiązania. Więzy opadną z serca i dostąpimy wolności doskonałej. Taka wolność jest celem karma-jogi.